Wyznania praktykującego The Fialkoholika (The Fialky, Punk rock rádio, 2020, Papágajův Hlasatel Records)

Cześć, jestem Tome, skończyłem czterdzieści osiem lat i jestem The Fialkoholikiem od wielu lat. O mojej chorobie wie każdy w środowisku zadeklarowanych street rockowców. W tym milieu słuchanie The Fialek to zresztą czynność codzienna, powszechna i akceptowana, być może to właśnie było jedną z przyczyn nałogu. Wszystko zaczęło się wcale niewinnie, od pierwszego albumu grupy. Wcześniej ze swojego The Fialkoholizmu robiłem tajemnicę, teraz otwieram się przed wami, by uświadomić wam, że jak zaczniecie słuchać The Fialek to będziecie mieli problem. Duży problem. Wszystkie moje związki erotyczne, partnerskie, narzeczeńskie i małżeńskie rozpadły się z tego właśnie powodu. Każda z pań z narastającym przerażeniem obserwowała, jak każdego wieczoru po mojej tępej twarzy rozlewał się grymas błogostanu, kiedy to w słuchawkach zapodawałem któryś z hiciorów Monoklowców. Nie pomagały rozmowy wychowawcze, dzikie awantury, szantaże brakiem seksu, groźby wyprowadzki i takie tam. Intensywny rozwój choroby trwał u mnie parę lat, natomiast punkt kulminacyjny osiągnął, kiedy to na pięć lat przeprowadziłem się do Pragi i zacząłem częściej bywać na ich koncertach. Dochodziło już do tego, że miałem kilkudniowe ciągi: w słuchawkach jedynie „Kapitán 77”, albo „Co krok, to punk rock”. Jednym z najbardziej przerażających doświadczeń tego czasookresu było: pójść na siłkę i uświadomić sobie, że nie zabrałem empetrójki z Fialkami. Stopniowo zdałem sobie sprawę, że jestem po prostu uzależniony. Zadecydowałem o podjęciu terapii. Uczęszczałem na organizowane w praskich „hospodách”, „pivnicích”, „hostincích” mityngi i spotkania Anonimowych The Fialkoholików, obiecywałem sobie i wszystkim, że zerwę z tym. Że nie będę więcej krzywdził ludzi wokół, proponując im do posłuchania któryś z długograjów grupy, że nie będę nosił koszulek, że nie będę podśpiewywał ich największych przebojów itd. Podjąłem tę heroiczną próbę i… zawiodłem. Wytrwałem w (częściowej) abstynencji dokładnie trzy lata… Bo bo… Bo The Fialky znowu wydali płytę…

No dobra, pisałem nie tak dawno o The Fialkach nieco więcej, zatem do rzeczy, krótko i zwięźle. Monoklowcy wydali nowe LP-íčko, hurraa hurraa! Pod tytułem „Punk rock rádio”, zatem pod tytulaturą wielce znaczącą. „Rock”, „punk”, „rádio” – to przeca kombinacja leksemów, mająca długą i przebogatą tradycję w street rocku. Ad ilustrandum: identycznie, naturalnie bez diakrytyki, zatytułowany był album Vice Squad z 2011 r., „Rock’n’Roll Radio” to przeca Ramones (1980) – fascynacja Fialek, a „Radio radio radio” to choćby Rancid (1993), a „punk” w tytule – to już nie zliczę. Długograj wydany został jak zawsze przez Papágaja (Papágajův Hlasatel Records) i dostępny jest w dwóch formatach: jako winyl (niebieski) i CD. Dodam, że dzień premiery nie został wybrany przez Fialkowców przypadkowo. Stało się to 2. lutego 2020 roku (chłopakom udało się zdążyć przed atakiem pandemii), czyli w rocznicę śmierci Sida Viciousa oraz w rocznicę założenia grupy przed dwiema dekadami. Dodam od siebie, że być może z przedstawionej kombinacji dat (dwójka dwójkę dwójką pogania) bierze się moje i Fialek pokrewieństwo dusz, jako że urodzić się miałem planowo 2. lutego (1972), tyle że się spóźniłem półtorej godziny. Rzućmy jeszcze okiem na okładkę – zabordażowanym wagonem metra linii B pomyka (jak wnioskuję: z centrum w kierunku Počerníc) banda czterech groźnie wyglądających, tęgo ubzdryngolonych i uzbrojonych w magnetofon gryzoni – skinoli i punoli. Unity pełną gębą.

A jak tam, panie, grają? Uuu, panie, przez 27 minut trwania długograja będziemy mieli przyjemność zapoznania się z dwunastoma utworami, z których trzy to covery. I omówienie zacznę od nich właśnie; ogólnie mam przekonanie, że przeróbki autorstwa Monoklowców są lepsze niż oryginały (ale to już kwestia gustu). Pierwszy z coverów, „Lidi to chtěj”, to wcale udana przeróbka utworu „Riot”, prymarnie w wykonaniu UK Subs. Mighty sounds to coroczny, spory i popularny festiwal w Táborze, a „Mighty sounds song” to piosenka o tymże. W warstwie tekstowej traktuje o tym, jak to podmiot liryczny dostał kopa w dupę od obiektu swoich westchnień, który nieprzemyślanie zabrał na ów „fesťák,” i wracając do głównego miasta radykalnego odłamu husytów powraca myślami do tej nieszczęśliwej miłości (nie szkoda czasu?). W płaszczyźnie muzycznej to fantastyczny cover „Teenage kicks” The Undertones, jeden z najlepszych kawałków, jakie dane mi było słyszeć w tym roku. Wreszcie coś, czego się w ogóle nie spodziewałem (nawet po nieobliczalnych Fialkach). Specyfiką czeskiej sceny muzycznej (to jest dopiero prawdziwa, niecovidowa pandemia) było i nadal jest to, że wykonawcy (począwszy od legend czeskiej streetrockowej sceny, czyli Heleny V. i Karela G.) często i ochoczo – raz lepiej, raz gorzej – coverowali i coverują zachodnie przeboje. Utwór pod tytułem „Na sedm strun budu hrát” (1969), tu w swingowym (bardzo dobrym) wykonaniu Karela Háli, to jedna z kilku czeskich przeróbek nieśmiertelnego standardu „Can’t Take My Eyes Off You“ (Frankie Vallie, 1967). Przy pierwszym odsłuchu wykonania Fialek spadły mi kapcie… Całkowity odjazd, łączący swingowy standard z klimatami regga’e, na dokładkę z typowo fialkowskim pijacko-zrywającym tekstem. W związku z tym utworem mam również pytanie: czy Kečup wraca na stałe do śpiewania?

A jak Fialek dokonania własne? Również udane, w dużej części wręcz znakomite. Tytułowy „Punk rock rádio“ to doskonały opener, melodyjny, z chórkami; pojawiająca się w tekście „Anglia” daje jasną wskazówkę, gdzie szukać muzycznych fascynacji zespołu. Kolejny kawałek, „Chřipka”, i kolejny potencjalny hit, z pięknie „rwanym” rytmem gitary. To jednocześnie rodzaj petycji skierowanej do sąsiadów, bowiem (któż tego stanu nie zna – ten kiep) w stanie coniedzielnego kaca przeszkadzają wszelkie sąsiedzkie czynności (choćby takie jak tupanie kota sąsiada po dywanie). „Kotva” – jeszcze jeden fenomenalny utwór, super melodyjny, traktujący o zaletach, niekiedy konieczności trzymania się w kupie („parta je základ”). „Švestky”, po trzech otwierających hiciorach kawałek może nieco słabszy, odstający od nich wyraźnie melodyką. Notabene: tytułowe „švestky” to kiedyś byli „fízlové”, natomiast teraz to „śliwki” (przyznaję, nie słyszałem tego określenia wcześniej). „Alex” – z początkiem z kolejnego swingowego nieśmiertelnika, czyli „Singin’ in the Rain” w mistrzowskim wykonaniu Gene’go Kelly’ego, to w dalszym ciągu rock’n’roll pełną gębą, z dynamicznymi partiami na pianino; jednocześnie to intertekstualne nawiązanie do utworu z wcześniejszego długograja („Kreju ti zada”). I niejako dla kontrastu utwór znacznie bardziej stonowany, wręcz melancholijny, bo „Lampy” to swoiste ostatnie pożegnanie z kumplem, byłym zawodnikiem sportów walki. No i wreszcie jeden z punktów kulminacyjnych nowej płyty. „Přes 30” to utwór fe-no-me-nal-ny, piekielnie rytmiczny i z silną ekstensją akustyki: bo i banjo, i skrzypce; podejrzenie o wpływy country nie będą zatem bezpodstawnie. „Díky čau” – teraz z kolei chłopaki zagrali treściwie: krótko, ale agresywnie. Możesz mieć praktycznie wszystko, pod warunkiem, że ci się uda („podaří“) „všechny svoje prachy nepropít“ („nieprzepić całej kasy, którą masz“); czyż to nie piękny przekaz? W równie pięknym opakowaniu muzycznym przekazuje nam tę starą mądrość ludową kolejny hicior „Až se ti podaří“ („ło ło oo“).

Podsumowanie? No cóż, nie ma co wiele pisać. Omawiana płyta to przykład fantastycznej odskulowej roboty spod znaku roku 1977 i brytyjskich wzorców street rocka. Wskazuje na to jednoznacznie już sam wybór piosenek przy selekcji stacji w radiu, jak również i trzyakordowa linia tytułowego i otwierającego album utworu. Wszystko pięknie powiązane, ze smakiem i wyczuciem. Nie powinno to dziwić. Praktycznie wszystko, za co by się Fialky nie wzięli, jest dobre bądź bardzo dobre. Rytmy regga’e – proszę bardzo w „Hála”, country – proszę bardzo w „Přes 30”, covery – do wyboru, do koloru. Czego trzeba więcej? Niczego, i dlatego tak łatwo stać się The Fialkoholikiem. W moim przekonaniu omówiony album jest bez porównania lepszy niż ostatni, również zrecenzowany „Je ti to málo” (2017); być może będzie kiedyś uważany za jeden z najlepszych w ich portfolio. Stąd też wnioskuję, że kryzys wieku średniego, „je nám dávno nad třicet“, The Fialkom nie grozi.