Wydmuszka (Oi! This is Streetpunk! 2020 [kompilacja], 2020, Pirates Press Records)

Po doskonałej, siostrzanej rzec można antologii street punka „Oi! 40 Years Untamed” (nie zapominajmy i o znakomitej, nieco szerszej w zakresie stylu „For Family and Flag”) naostrzyłem sobie (pilnikiem zdzierakiem, rzecz jasna) zęby na kolejne wydawnictwo Pirates Press Records z roku owego pandemicznego 2020, czyli „Oi! This is Streetpunk! 2020”. No i się przeliczyłem… I to w wielu aspektach. O ile pierwszy ze wspomnianych albumów stanowić miał – o ile dobrze odczytałem myśl przewodnią redaktora – swoisty przekrój street punka w ujęciu bardziej diachronicznym (dodam, że spełnił to zadanie jedynie w części odnoszącej się do stażu kilku zespołów), o tyle w przypadku „Streetpunka 2020” spodziewałem się perspektywy ukierunkowanej na synchronię (suponował to przeca tytuł). Oczekiwałem zatem wyboru z najnowszych (i najlepszych) dokonań w nurcie Oi!, prezentującego najaktualniejszy stan skinheadskiego grania. Lub prościej: kilku fantastycznych kawałków, które natychmiast wciągnę na prywatną listę superhitów, takich, jakie znalazły się na obu pozostałych kompilacjach. Myślałem sobie także, że na antologii zaprezentowany zostanie znacznie szerszy przekrój quasi-geograficzny łysej sceny. A tymczasem na długograju dominują Stany, co można jeszcze przeboleć, z pewością zrozumieć – Piraci są wytwórnią amerykańską i koncentrującą się głównie na załogi zza Wielkiej Wody, z Europy natomiast obecne są jedynie (trzy) francuskie załogi. Tego akurat zakumać nie mogę: przecież prócz Lion’s Law ciężko znaleźć w teraźniejszości jeszcze jakiegoś asa znad Rodanu, znacznie silniejsze sceny hiszpańska/baskijska, holenderska, nie mówiąc o niemieckiej, nie znalazły uznania w oczach redaktorów. Z pozostałych kontynentów nie ma nic. Dodam jeszcze dla porządku, że również i to wydawnictwo Pirates Press Records nawiązuje do prototekstu, jakim były wydane przez oficynę w latach 2011-2015 w liczbie pięciu antologie pod analogicznym tytułem („Oi! This Is Streetpunk!”) – znacznie lepsze, skądinąd.

No dobra, może miałem zbyt wiele oczekiwań na raz. A może rozbestwiły mnie dwie wcześniejsze tegoroczne antologie Piratów? W każdym razie, w przedłożonej recenzji się streszczam, bo nie za bardzo jest o czym pisać. Utwory pogrupuję wedle narzucających się mi dominant, w kolejności od tych, które mi w ogóle nie podpasowały, po te, które uważam za dobre.

Pierwsza grupa to dwa kawałki, na których śpiewają samiczki. No cóż, kobiece wokale, przy całym uznaniu i szacunku dla umiejętności, rzadko sprawdzają się w street punku, po prostu – do ciężkiego brzmienia pasują najlepiej basy i barytony. A takowego tendru głosu nie posiada ani wokalistka Rebels Rule, jednakowoż utworu „Just a Memory” da się słuchać, ani frontwoman The Opposition „Back Stabber“, z którym to kawałkiem mam już większe problemy.

Drugą grupę włożyłem do szufladki z etykietą „(bardzo) daleko od Oi!”. „Viriathus” w wykonaniu Falcaty to bowiem coś, co trudno uznać za street punka, znacznie bliżej zespołowi do brzmień czysto metalowych. Nic przeciwko, ale utwór nie przekonuje.

Kategoria „utwory bez większej historii” pomieściła najwięcej pozycji. „A Way of Life” od Antagonizers ATL jest średni w  muzie, o tym, że utwór ten otwiera album, przesądził zapewne pasowny tekst. Concrete Elite, onegdaj goście u nas w Pogłosie, zagrali na „Unbreakable Breed” tak, jak grają: to ostry teksański street rock, zbliżający się jednak bardziej do HC niż street punka. Brassknuckle Boys i „Maryland Avenue“, czyli kawałek, o którym wiele nie napiszę, bo już go zapomniałem. The Young Ones, pomimo fajnych chórków, grali już znacznie lepiej niż na „March of the gutter Kids“. W utworze „Freedom of Choice” autorstwa The Take znać, że pomysł był (choćby wejście bębnami oraz rytm utworu), ale mogłoby być ciut lepiej z jego realizacją. Fuerza Bruta to zespół, który zaliczył bardzo dobre wejście na scenę Oi!, tutaj zamieścił utwór „Tarantula”, poprawny, ale i nic ponadto. „La Flamme brûle encore“ The Prowlersów, szybki, z singalongiem, spokojnie mógłby się skończyć po półtorej minucie bez większej straty dla całościowego odbioru. Najlepiej w tej kategorii wypadli Hard Evidence. „A natural unnatural”, z ciekawym wstępem melodyjnym refrenem, to utwór utrzymany w mid-tempie, przy czym na obniżenie oceny złożyły się nieprzekonujące eksperymenty w środkowej partii (a szkoda).

Dwa utwory na płycie charakteryzuje wyjątkowo potężne brzmienie, oba w wykonaniu zespołów francuskojęzycznych. Pierwsi to rzecz jasna Lion’s Law, jednak na kawałku „Un jour“ przesadzili trochę, budując bardzo skomplikowaną formę (często mniej, znaczy więcej). Druga ciężkozbrojna załoga to Faction S z rozpoczynającym się wejściem bębnów utworem „Tous Complices“. Brzmienie, ale i nic więcej.

Zespoły, którym w brzmieniu najbliżej do korzeni Oi!, tworzą kolejną grupę utworów. Będą to Bonecrusher z „Desperation”, na którym zabrakło jednak nieco melodii, będą to również The New York Hounds z „I don’t like you anymore”, z brzmieniem jakby żywcem przeniesionym z lat 80-tych, oraz Knock Off z „You won’t change us”, czyli z kawałkiem rytmicznym, wcale melodyjnym, na dokładkę ze znakomitym zamknięciem albumu w płaszczyźnie tekstowej, nawiązującym ramowo do tekstu otwieracza (przypomnę: Antagonizers ATL „Way of Life”).

Wreszcie najlepsze kawałki na płycie. Na miejscu pierwszym The Welch Boys z „Methadone Mile“, czyli jedyny utwór wytrzymujący jako tako porównanie z materiałem z obu wcześniejszych, tegorocznych antologii Piratów. 45 Adapters i ich „Friendship“ określę następująco: a ci znowu swoje, zniewalają w swym poszukiwaniu nowego brzmienia street punka, dlatego cieszą się moją wielką sympatią, aczkolwiek nie każdemu ich propozycja musi przypasować. Utworu da się posłuchać, w partiach, kiedy milknie wokal i dochodzi do głosu piękne techniczne granie, jest wręcz doskonały. No i Doug & The Slugz z songiem „Promised us a Future”, który charakteryzuje kapitalne wejście wokalisty, następnie pięknie szarpany rytm, trzy cztery zapętlone akordy, słowem: bardzo dobry utwór. Na zachętę dodam jeszcze do tej kategorii Armadę i ich „The Rebel Sound“, ciekawe otwarcie, jak cię mogę refren (talerze!), poza tym krótko i zwięźle.

Od czego zależy niepowodzenie (jak dla mnie) tej kompilacji? Raczej nie od tego, że wybrane na nią zostały zespoły niereprezentatywne dla współczesnego street punka. Co to, to nie, na płycie obecne są przecież mniejsze i większe tuzy ulicznego grania; jasne, osobiście zdecydowałbym się na inne grupy, z innych regionów (może Indonezja?), ale ok. Poza tym większość z załóg pokazała, na co je stać na obu wcześniejszych kompilacjach resp. na swoich autorskich albumach. Znacznie większy wpływ zdaje się mieć dlatego wybór takich, a nie innych utworów z portfolio tychże zespołów. Z tym, że nie posiadam wiedzy, czy wszystko w tej materii zależało jedynie od wydawcy, preferencje zespołów odgrywają niebagatelną rolę przy tworzeniu kompilacji. Nie wiem zatem, czy Piraci najlepsze songi, do których mieli prawa, rozdysponowali między „Oi! 40 Years Untamed” oraz „For Family and Flag”, czy też selekcja utworów podyktowana była właśnie sztywnym stanowiskiem zespołów. Niezależnie od przyczyn, fakt jest taki, że wśród dwóch dziesiątek wybranych utworów nie znalazłem ani jednego, który by mnie usatysfakcjonował w pełni (a na obu pozostałych kompilacjach było ich od groma i ciut ciut). Są i tu, rzecz jasna, utwory poprawne technicznie, z pomysłem, jednak zabrakło chociaż jednego jedynego prawdziwego superhitu (The Welch Boys i Doug & The Slugz to za mało, pomijając fakt, że w przypadku drugiego zespołu mamy do czynienia z materiałem z 1984 r.).  Podsumowując zatem: tytuł antologii obiecywał wiele, zbyt wiele, jak się okazało, (moje) oczekiwania nie zostały spełnione. Dwa, trzy dobre kawałki to zdecydowanie zbyt mało, bym – doceniając pozostałe tegoroczne inicjatywy Pirates Press Records – mógł polecić tę antologię z czystym sumieniem. I naprawdę wielce bym sobie życzył, aby synchroniczny przekrój street punka za lata następne był jednak lepszy.