Vision Days istnieją tak jakoś od 1990 roku. Osobowością, która zespół założyła i która trzyma to wszystko przez tyle lat w kupie, jest frontman Ian. Postać w czeskiej scenie undergroundowej znana, ceniona, nie na końcu również ze względu na aktywną i skuteczną postawę organizatorską (jest pomysłodawcą i podmiotem sprawczo-wykonawczym corocznego subkulturowego „Festu“ w Brněncu). Swoje nagrali (recenzowany długograj jest szóstym studyjnym albumem zespołu, plus jeden współudział w splicie z 2007 roku) i swoje zagrali (aktywnie występują na większości czeskich festiwali i koncertów punkowych, często jako support), pomimo że pierwszy studyjny album wydali dopiero po dekadzie istnienia („Before everything…”, 2000). Zanotowali na koncie parę hitów, na czele z kapitalnym, unistycznym „[Punk] Jako řemen” („pankáči skini oi oi oi”).
Od stycznia do kwietnia tego roku VD przebywali w studio, gdzie zgrywali kawałki na swój nowy album. I co my tu mamy? Mamy to, co mamy. Pierwszą rzeczą, na którą w omówieniu muszę zwrócić uwagę, jest – no – dość specyficzny styl grania zespołu, który polaryzuje irokezowo-łysogłową publikę tak w Czechach, jak i poza „kopečkami“: jedni ich uwielbiają, inni już niekoniecznie. U mnie jest to tak, że z przeświadczeniem po VD sięgam nieczęsto, a jeśli już, to przesłuchuję tylko kilka wybranych ich najlepszych utworów. Myślę, że się Ian nie obrazi, jeśli wyrażę subiektywny pogląd, że do pierwszej ligi street rocka z Czech (The Fialky, Punk Floid, Insemináční stanice, Muerti, The Riot, kiedyś CrossCzech) ździebko jeszcze VD brakuje. Czego na pewno nie można VD odmówić, to zaangażowania i serca do tego, co robią i czym są, w czym przerastają większość wymienionych powyżej kapel. Zaangażowania muzycznego, tekstowego, przywiązania do tradycji (zwróć uwagę choćby na kolektywną, wyrażoną za pomocą zaimka „my” konfesję w „Old skull” na omawianym albumie). Dokładnie to samo, co o całości dotychczasowych dokonań VD, szrajbnąć muszę i o ich nowym długograju. Zawiera on piętnaście kawałków, z których słuchać będę częściej cztery, może pięć. Oceniając nowy album już teraz, uważam, że jest on o pół oceny słabszy niż poprzedni, najlepszy w dorobku „Don’t worry, be punk” (2013), z kilkoma naprawdę dobrymi kawałkami („Cesta do hlubin pankáčovy duše”, „Old Punks”, wspomniany „Jako řemen”). Nie do końca przekonała mnie również okładka winyla, nie do porównania z wysublimowanymi coverami albumów „Viva la Ironie” (2010), czy wspomnianego debiutanckiego „Before everything…”.
Na swym nowym wydawnictwie, zatytułowanym w barokowej poetyce „It’s Time – aneb žádný srdce není tak ocelový”, ciekawostka – po raz pierwszy w dorobku zespołu mówimy o edycji na winylu (Ian [błędnie] uważał do tej pory winyle za modę, która szybko przeminie), VD pozostali wierni swojemu dotychczasowemu stylowi (i akurat za to im chwała). Czyli, kawałki są dynamiczne, odpowiednio krótkie – tylko dwa z piętnastu ponad trzy minuty, często z wykorzystaniem rozwiązań zaczerpniętych ze SKA („Jamajská“). Bardzo mi się podoba tytułowy „A žádný srdce“ w obu wersjach, aczkolwiek, w opozycji do większości (chłopaki przeprowadzili internetową ankietę, która odpowiedzieć miała na pytanie, która z wersji jest lepsza, i wygrał wariant VD), opowiadam się za wersją Jardy (z zespołu Falešný obvinění) jako ciekawszą. Zmiany rytmu, przyspieszenie w refrenie, akordeon, który pięknie uzupełnia partie gitary solowej, „skrobiące” talerze, charakterystyczny, nieco przeciągany wokal Iana. Bliźniaczo podobny i podobnie udany jest kawałek „Je to nádherný”. Kolejny niekiepski utwór to „Kladivo“, z pięknym gitarowym intrem, naturalnie z akordeonem, i zgadzam się, że „bez młota to nie robota i nic na siłę, wszystko młotkiem”, bo o tym mniej więcej traktuje utwór ów; ponownie piękne przyspieszenie w środku utworu. Skoczna, łącząca elementy reggae, SKA i dynamikę punka, „Jamajská”, przekonuje w każdym elemencie. Fenomenalna jest również „Vodrhovačka“, intro i outro w stylu przyśpiewki, piękny podwyższany i obniżany leitmotiv, kapitalny tekst, no i ten akordeon… Okazuje się zatem, że najlepsze (moim zdaniem) kawałki to te, w którym VD zmieniają, dodajmy: wcale radykalnie, tempo oraz wykorzystują akordeon; zwłaszcza w pierwszym aspekcie grają bez wątpienia w pierwszej lidze. Pozostałe utwory pozostają w strefie szarej, nie zapadły mi w pamięci. Jako że od początku VD mieszali w sferze tekstowej swych utworów czeski i angielski, to tak też się dzieje i na nowej płycie, por. choćby autowypowiedź w „It’s Time” (nie bierz tego na poważnie, robimy sobie jaja).
Tematyka tekstów, której trzeba poświęcić nieco więcej miejsca, natomiast jest już w ogólnym rozrachunku znacznie bardziej spolityzowana, w sensie antypolitycznym – ma się rozumieć. Jest to akurat zrozumiałe. Obecna konfiguracja polityczna w Czechach, Babišowszczyzna, nie pozwalają nikomu na zajęcie lub pozostanie w pozycji neutralnej. A subkultura, jak zawsze i wszędzie, czuje się szczególnie zobowiązana do piętnowania wszelkich socjalnych kłamstw, przekłamań, niedopowiedzeń itp., zwłaszcza ze strony polityczno-społecznego mainstreamu. Znacznie silniejsze antypolityczne zaangażowanie nie ominęło choćby i nowej płyty innej grupy, Totální nasazení, gdzie Totáče zapędzili się chyba jednak o jeden most za daleko (omówię przy okazji). Ów silniejszy antypolitycznie, jednak stricte lokalny, ograniczony do środowiska czeskiego ton powoduje zarazem, że pełne zrozumienie pomieszczonych w tekstach Iana aluzji, przytyków, otwartej krytyki staje się możliwe jedynie dla Czechów resp. dla wyjątkowo dobrze zorientowanych w czeskich realiach. Przykładowo kawałek „Daň na hovno”, traktujący i wzywający do wprowadzenia podatku od gówna (ooo, u nas to onegdaj Proletaryat rozważał, co by tu zrobić z gównem, kiedy już zasramy całą planetę), jest reakcją na planowane przez słowackiego Czecha, A. Babiša – początkowo ministra finansów a fatalnym splotem słabych stron demokracji i psychicznego blackoutu biorących udział w wyborach od 2017 roku premiera Republiki Czeskiej – wprowadzenie podatku od wszystkiego, od czego się tylko da. Wszystko komentuje Ian dosadnie, nie szczędząc słów uważanych za wulgarne (i bardzo dobrze). Na marginesie warto dodać, że VD sami padli ofiarą doprowadzonej do absurdu współczesnej poprawności politycznej, tu: cechującej multikoncerny, jako że ich obecny jakiś czas temu na Youtubie klip do utworu „BSW” (czyli „Big Shit World”) został bezpardonowo ściągnięty pod zarzutem przekroczenia granic poprawności wypowiedzi publicznej. Stąd też dotychczasowy punkt ciężkości tekstów Iana, czyli odwieczne, niekiedy nużące, tematy street punka: pogo, unity, melanż, dymanko zepchnięty został na plan dalszy. Nieraz nie da się jednak inaczej. Zdar kluci!