Superior Oi! (Haymaker, Bootboys don’t give a fuck, 2021, KB Records)

Nowy krążek Haymakerów zakwalifikować należy jako jeden z najbardziej wyczekiwanych artefaktów w obszarze skinheadskiego rock’n’rolla czasów pandemii. Co do tego nie powinno być wątpliwości. Era Covidu dla wielu oznaczała zbyt dużo wolnego czasu, który w sposób różny, bardziej bądź mniej efektywnie, próbowano zagospodarować. Muzycy zajęli się – jak mniemam: przede wszystkim – komponowaniem nowych kawałków, a efekty ich usiłowań, w obrębie różnych stylów muzycznych, będziemy poznawać przez najbliższy czas (już teraz wiele tytułów ma w sobie element „pandemiczny”, „covidowy”, „lockdownowy” itp.). Haymakerzy zajmowali się w czasie zarazy różnymi rzeczami. Ważne kwestie wydarzyły się przede wszystkim wewnątrz załogi, jako że nowy studyjny album zgrany został już w nowym składzie. Podobnie jak na koncertowym długograju („Live and Loud”, 2019) na basie Tomáša zastąpił Rick i w ten oto sposób Haymakerzy chyba ostatecznie stracili prawo do nazywania się zespołem praskim.

Pierwsze, co zwraca uwagę przy oględzinach długograja, to wzmocniony – o ile w przypadku tego właśnie zespołu jest to jeszcze możliwe – przekaz wizualny. Okładka z trzema łysoniami w flekach i glanach stawia nowy LP Haymakerów na samym szczycie najbardziej „hardcorowych” okładek w całej historii łysej subkultury. Wydany przez należącą do Krawall Brüder wytwórnię ‘KR Records’ długograj zatytułowany „Bootboys don’t give a fuck”, dostępny w kolorach czarnym, niebieskim, czerwonym, złotym i białym (wydania przygotowane ekskluzywnie dla poszczególnych podmiotów), zawiera dwanaście utworów, jedenaście z nich to pomysły oryginalne, jeden cover. W warstwie muzycznej to w większości kontynuacja rozwiązań zaproponowanych na wcześniejszych wydawnictwach, ku wielkiej uciesze łysej publiki rzecz jasna. Podobnie w płaszczyźnie tekstowej: na planie pierwszym lokuje się apoteoza subkultury bez włosów lub z włosami superkrótkimi, klasy robotniczej, antymainstreamu – z ich dominantami, nieco mniej znajdziemy tu mordobicia. Na krążku znalazło się jednak miejsce i dla paru rozwiązań nowatorskich (dla Haymakerów) lub nacechowania określonych elementów stylu, o czym mowa będzie przy prezentacji poszczególnych utworów.

Otwieracz albumu to „Skintro”. Zwracamy uwagę na udaną grę słowną, jako wprowadzenie do płyty charakterystyka muzyczno-słowna tego utworu jest wprost proporcjonalna do przekazu generowanego okładką. „Bootboys don’t give a fuck” to kawałek drugi i jednocześnie tytułowy. I pierwsze zaskoczenie: jest to utwór zagrany znacznie szybciej i agresywniej niż większość z dotychczasowych songów Haymakerów. Brzmienie i tonacja – brutalne, chropowate i nieociosane, obecne są chóralne zaśpiewy, jest jednak w utworze tym również to, z czego Timo S. zawsze słynął – ciekawa, melodyjna solówka. Kolejny utwór, „Corrupted government”, równa się zaskoczenie numer dwa. Ciekawy bas (partie basowe na całym krążku zostały wyraźniej zaznaczone, silnie dryfują w kierunku stylu Joosta z [kiedyś] Evil Conduct, [dziś] One Voice), fenomenalnie twarde brzmienie w refrenie (mistrzostwo świata), chwytliwa melodia, rytmika, z dodatkiem kapitalnych talerzy Stöbiego. Czyli następne znakomite dokonanie chłopaków i jak dla mnie jeden z najlepszych utworów na albumie. Pod tekstowym przesłaniem podpisuję się oboma rękoma. Jako znacznie bardziej (street) rock’n’rollowy, zlokalizowany tedy bardziej w ramach dotychczasowego stylu Haymakerów, prezentuje się „Smash them up”. Ponownie zaakcentowany został bas, znalazło się również miejsce dla „eins zwei drei vier” (wpływ Stöbiego?). „Hostile city” czyli kolejny streetrockowy rock’n’roll pełną gębą. Chórki, melodyka, rytmiczność, fantastyczna acz trochę za krótka, fenomenalnie współbrzmiąca z perkusją partia gitarowa i doskonałe brzmienie basu. Kolejny do omówienia, „At the end of the day”, nieco odstaje od pozostałych, jednak da się posłuchać; akurat tego możecie być pewni – Haymakerzy nie schodzą poniżej określonego poziomu. „Fabi’s Song” to utwór zadedykowany zmarłemu przyjacielowi. Jako taki to artefakt mocno subiektywny, nie podlegający wartościowaniu. Muzycznie to natomiast kolejny znakomity rock’n’rollowy kawałek, z pięknym refrenem – jeden z najlepszych utworów na płycie i w dotychczasowym portfolio zespołu. Bardzo dobrze zaśpiewany, to tak na marginesie. „Cunt faces” nawiązuje do „Bootboys don’t give a fuck”. Agresywnością, żywiołem i dynamiką, czyli całkiem inaczej niż następujący po nim „Working Class”. Wejście akustyczne, pięknie zaśpiewane i mocne pierdolnięcie za chwilę, bardzo ciekawie na bębnach i ponownie na basie. Dalej naprawdę niezła solówka Tima, chórki, zwolnienie, pod koniec podwyższenie tonacji – to chyba najlepszy kawałek na płycie, całkowicie w stylu deklarowanego przez Haymakerów melodyjnego street punka. Dwa kolejne utwory, czyli „WTF you looking at” (ciekawa solówka) oraz „Try some more” – napiszę tak: mogło być lepiej. I na koniec „You’ll never walk alone” czyli cover nieśmiertelnego standardu, tu z pięknym akustycznym początkiem w stylu skinheadskiego reggae. Z przeróbkami jest tak, że z reguły odbierane są jako słabsze niż oryginał. W tym przypadku piszę o udanej, stylistycznie odświeżonej interpretacji hitu.

W porównaniu do ostatniego studyjnego długograja, We apologize to nobody, omówiony w przedłożonej recenzji może być wartościowany jako o nieco słabszy odeń. Nie będzie to nieuprawnione. Różnica wprawdzie nie jest wielka, zasadniczy wpływ na takie wartościowanie może mieć decyzja Haymakerów o wprowadzeniu do stylu wyraźnie twardszego i przyspieszonego brzmienia. Jednak faktycznie, w ogólnym rozrachunku „Bootboys don’t give a fuck” pomieścił mniej superhitów (wiem, coraz ciężej o takowe), dlatego również ja przyznaję omawianemu albumowi ocenę o pół stopnia niższą niż za poprzednika. W dalszym ciągu to jednak Oi!’n’rock najwyższej próby, znaczy się Oi! superior.