Some oldfashioned ideas from Oldfashioned Ideas (Skallen in i väggen, 2020, Contra Records)

Oldfashioned Ideas (OI) to powstałe w 2009 roku trio rodem ze Szwecji, grające street punka z dużym i wartościowym udziałem agresywnego, dynamicznego punk rocka, znamiennego zwłaszcza dla początkowego okresu działalności zespołu. Cała trójka to starzy wyjadacze, wszyscy pogrywali już gdzieś wcześniej, są również wysoce produktywni, ponieważ przez ten czas funkcjonowania jako zespół wydali już pięć albumów, omawiany jest szóstym (razem daje to niemal setkę utworów). Bardzo dobrze przyjęty został zwłaszcza debiut „We’re in this shit together” (2010), nominowany nawet do jednej z nagród. Publikują regularnie jak w zegarku w rytmie dwuletnim, cztery ostatnie długograje ukazały się nakładem Contra Records, na koncie poświadczonych mają również kilka singli.

Przedmiot recenzji to pierwsze wydawnictwo Oldfashioned Ideas, na którym teksty piosenek przygotowane zostały wyłącznie po szwedzku. Wcześniejsze albumy, za wyjątkiem EP-ki „Hopp & Förtvivlan” (2013), były w całości angielskojęzyczne. W tym aspekcie, wcale nieczęstym w Szwecji (spontanicznie przychodzi mi w związku z tym do głowy jedynie mocno starszawa EP-ka Perkele „Från flykt till kamp”, 1998) chłopaki spod znaku starego fasonu zdają się podążać śladem bratnich City Saints i ich ostatniej płyty, z którymi zresztą nagrali singiel („United we stand – Above & Beyond”, 2016). Czy najnowsza tendencja do waloryzacji języka narodowego w szwedzkim nurcie Oi! jest/będzie zjawiskiem trwałym, pokaże czas. Osobiście bardzo bym sobie tego życzył, świat (muzyki i w ogóle) na pewno nie zaczął się i na pewno nie skończy się na angielszczyźnie.

W stylu Oldfashionowcy są rozpoznawalni na pierwsze ucho. Charakterystyczny dźwięk gitary oraz jej dynamiczno-agresywne partie zbliżają brzmienie OI wręcz do HC. Właściwa jest także zwięzłość czasowa większości kawałków, chropowaty wokal (niekiedy ze zmianą wokalu przewodniego) wraz z wszechobecnymi partiami chórków. Napisać również należy, że cechę charakterystyczną całego dotychczasowego dorobku OI stanowi rozpięcie pomiędzy przyspieszonym, punkująco-hardcorowym a klasycznym, melodyjnym wariantem Oi! w mid-tempie, co niekiedy, zwłaszcza kiedy dryfują w stronę klasyki brytyjskiej, nie wychodzi im na dobre. Zastrzeżenie to uwidoczni się z całą mocą, jeśli zestawić dwa pierwsze albumy (wspomniany „We’re in this shit together” oraz „Promises mean nothing” [2012]) z ostatnim przed Skallen in i väggen, czyli Still worth fighting for (2018). Dwa pierwsze to nieprawdopodobnie dynamiczne, przesycone punkowymi wstawkami wydawnictwa, „Still worth fighting for” to z kolei próba grania klasycznego brytyjskiego street punka. Klasyczny Oi! musi być jednak melodyjny, co najlepiej wychodzi Evil Conduct, Perkele, Cock Sparrer, Rude Pride, Booze & Glory, w przeciwnym razie ciężko się tego słucha (por. cienizny większości angielskich kapel z lat 80-tych). Próbę OI w tym właśnie kierunku uważam za nieudaną, w mojej ocenie „Still worth fighting for” to najgorsza z płyt zespołu, z której spodobały mi się może ze dwa utwory. A priori – przedstawione dryfowanie pomiędzy punkiem a Oi!, ze wskaźnikiem wartości artystycznej wychylającym się jednoznacznie w stronę kawałków punkowych, to również przypadłość omawianego albumu.

Nowy długograj OI zawiera piętnaście utworów o różnym poziomie i w zmiennej, punkowo-Oi!owej stylistyce. Co ważne, obecne są tutaj ponownie kobiece głosy w partiach chórków, jak miało to miejsce na dwóch poprzednich wydawnictwach (nie odnajdziemy ich z kolei na trzech pierwszych albumach). Zostały one na omawianym albumie zwaloryzowane, kobiece zaśpiewy włączone zostały w strukturę praktycznie każdego kawałka. Artystyczna wartość tego zabiegu jest – jak by to politycznie poprawnie ująć – odważna, zważywszy, że samiczki śpiewają co najwyżej tak sobie, by nie wyrazić się dosadniej. Jak wspomniałem, kobiecych chórków nie odnajdziemy na wszystkich płytach OI, za to bezwyjątkowo na każdej z nich, także na omawianej, odnajdziemy motyw kobiecy (najczęściej jakaś atrakcyjna Punk- lub Skinheadgirl). Okładka najnowszego albumu skądinąd utrzymana jest w pięknych, typowo Oi!-wych klimatach (jak wiadomo Oi! to muzyka wielkich miast, fabryk i doków, biednych dzielnic, obskurnych bloków i zasyfiałych klatek schodowych, met i melin).

Skallen in i väggen” w ogólnym rozrachunku podoba mi się, aczkolwiek nie ukrywam, że mam parę zastrzeżeń. Najpierw jednak o pozytywach. Przede wszystkim podoba mi się, ponieważ (częściowo) nawiązuje do prymarnych, „czadowych” dokonań OI z dwu pierwszych płyt. I to ten właśnie fakt stanowi o ogólnej sile, nierównego artystycznie, albumu. Obecne są na nim cztery naprawdę fenomenalne kawałki, które, jako takie, fałszują (w sensie pozytywnym) właśnie całościowy odbiór; myślę, że bez nich dałbym albumowi trzy, najwyżej trzy i pół gwiazdki na pięć możliwych. Te cztery kawałki to prawdziwe speedOi!owe hiciory, potwierdzające mocne punkowe fascynacje chłopaków. Charakteryzują się znacznie przyspieszonym tempem w porównaniu do klasycznej nuty Oi!, ekspresją, wręcz czadem, tudzież niepowtarzalną melodyjnością generowaną klasycznymi trzema akordami. Należą do nich opener „Jag vill leva fri”, z ciekawą linią przewodnią, drugi w kolejności „Bröder” oraz czwarty „Fell & rätt”; dwa ostatnie przedzielone zostały nieco wolniejszym, lecz niezgorszym „Scenario 21”. Jeśli miałbym wskazać najlepszy utwór na płycie, wybierałbym między „Bröder” a „Fell & rätt”. Oba żywiołowe, melodyjne, rytmicznie zaczepne – na chwilę obecną to obok „Niemal wie du” Wiens No. 1 (z „Herz aus Stein”) oraz „Mighty Sounds Song” autorstwa The Fialky (z „Punk rock rádio”) zdecydowanie najlepsze kawałki w obrębie Punk & Oi!, jakie powstały i jakie słyszałem w tym dziwnym 2020 roku. Na pewno zaskakuje na plus obecność sekcji dętej w kawałkach „Var timma och minut” (i partia na pianino pod koniec), „Ge oss”, „Dagarna emellan” i „Sist kvar”. O ile się nie mylę, saksofon i trąbka nie były obecne na żadnym z wcześniejszych albumów OI. O tym, że wzbogaca to brzmienie, pisałem już wielokrotnie. Niezłymi utworami są i „Ensam”, i „För ung för att dö” – oba utrzymane w mid-tempie. Z rzeczy mniej ciekawych to wspomniałem już o wątpliwych umiejętnościach wokalnych samiczek w chórkach. Trzy, cztery utwory, wolniejsze, bez agresji i dynamiki, są całkowicie bez historii. Obecność wspomnianych czterech dynamicznych songów na czterech pierwszych pozycjach tracklisty powoduje, że słuchając albumu dalej, słuchacz może poczuć zawód. Żaden bowiem z kolejnych kawałków, no może poza „Ge oss”, nawet się nie zbliża w płaszczyźnie ekspresji do wymienionych, poziomem artystycznym dorównuje owym czterem zaś jedynie zamykający płytę, wolny, ale znakomity „Sist kvar”. Niewielkie uwagi zgłaszam także względem jakości dźwięku na płycie. Nie wiem, jak i gdzie przebiegały zgrywki materiałów, ale mogło by być pod tym względem lepiej. Nie dość dobrze wyizolowane zostały zwłaszcza partie wokalu i chórków, niekiedy zlewa się to w jedno pasmo wokalu.

Podsumowując, to dobrze, że OI wrócili na nowym albumie do sprawdzonych w ich twórczości oldfashionowych fascynacji punkiem. To właśnie w nich, a nie w wolniejszych kawałkach, realizują się najpełniej i najciekawiej.