Sondaschule wydała nowego długograja i jako że to jeden z zespołów, do których mam wyjątkową słabość, recenzja znalazła się wysoko na liście To-Do. Faktu pojawienia się nowej płyty Szkoły Specjalnej z Ruhrpottu (Mühlheim/Oberhausen) nie należy rozpatrywać w kategoriach powrotu, reaktywacji itp. – wspominam o tym dlatego, gdyż rok 2018 obfitował w tego typu wydarzenia (Nabat, Evil Conduct), ponieważ chłopaki się nie opierdzielają i wydają coś większego mniej więcej w rytmie dwuletnim, poza rokiem 2015, kiedy to ukazały się naraz „Schön kaputt” oraz „Lost Tapes (Volume 1)”. „Schere – Stein – Papier”, album, o którym się rozpisuję, ukazał prymarnie w 2017 r. Z tym, że później zaczęło się mnożenie bytów paralelnych. Zatem… W 2017 r. album ukazał się jako winyl i CD, jako winyl + CD + DVD (oba wydawnictwa w „Click Music Publishing GmbH”), następnie jako sam winyl i jako sam CD (oba w „BMG Rights Managements”). Natomiast w 2018 r. ukazała się wersja akustyczna albumu, uzupełniona o CD oraz DVD z zapisem wersji koncertowych. Na dokładkę wszystko także w wersji limitowanej, o ile się orientuję z koszulką, autografami itd. Regularny długograj, akustyczna wersja oraz koncertowe DVD nie są bynajmniej ekwiwalentne. Na albumie akustycznym brakuje trzech utworów („Gold Digger”, „Du und ich”, „Nicht immer leicht”), które zastąpione zostały przez trzy inne, ulokowane na końcu płyty („RIP Audio”, „Summe deiner Teile”, oraz „Menschenleben, Tanzen, Oi”). Także poszczególne utwory nie są identyczne, choćby przepiękna „Goldene Tapete” pojawiła się na akustyku w skróconej formie. Ogólnie rzekłbym, że są to nie tyle czyste akustyczne covery, lecz zupełnie nowe aranżacje. Z kolei koncertowe DVD w ogóle obejmuje znacznie szerszy materiał (do kupy jest to 26 kawałków), zawierając także niektóre utwory z wcześniejszych płyt. Ogólnie sama koncepcja, zwłaszcza wydanie danego albumu w wersji standardowej i akustycznej jest wcale ciekawa, nie mam nic przeciwko takim zabiegom, żywię jedynie nadzieję, że powstała ona na fundamencie imperatywów artystycznych, nie zaś takich, jak by to określić, komercyjnych.
Wczesna Sondaschule (grają już przecież niemal dwie dekady), głównie ta z czasów albumów „Rambazamba” (2006) i „Volle Kanne” (2008), to kawałek dobrego SKA-Funpunka w starym stylu. Bardzo dobrze byli przyjmowani przez publikę, w tamtych czasach grupa lokowała się wysoko w rankingach, zbliżając się popularnością do Rantanplan. Ich dorobek z tamtych lat poświadczał wszystkie pozytywne atrybuty, wynikające z połączenia SKA z lżejszym punkiem: skoczność, melodyjność, żartobliwe teksty. W ostatnich, powiedzmy pięciu, latach w twórczości Szkoły Specjalnej rozpanoszyły się jednak znacznie bardziej melancholijne tony (abstrahuję tu o zauważalnym zgięciu w stronę reggae, na nowym albumie to choćby przypadek „Amsterdam” i „Mond”). Jedna kwestia a priori: owe melancholie i nostalgie były na albumach Sondaschuli obecne zawsze, wspomnę w tym aspekcie jedynie o kawałkach jak Ich stinke und schnarche, Schlaflied, Tausche Alkoholsucht gegen Liebe, Für immer nie nüchtern (z kapitalnym teledyskiem). Jednak tym, co mnie głęboko zastanawia, to rozmiar wycofania z repertuaru szybszych kawałków w melodyce SKA. Po skocznych utworach, charakterystycznych dla obu wspomnianych powyżej albumów (zwłaszcza „Rambazamba”), niewiele niestety w dzisiejszej twórczości grupy zostało. Styl nie zmienił się może jakoś diametralnie, co to, to nie. Bezbłędnie rozpoznacie, że to gra „Sondaschule”, utrzymane zostały stanowiące znak rozpoznawczy zespołu partie dęte i na fortepian, jednakowoż współczesne utwory znacznie wysubtelniały, zmelancholizowały się i znostalgizowały. O utworach w rodzaju Ab morgen, Dumm aber glücklich, Pizza Double Lucky, Pommesbude można już chyba zapomnieć. Dlatego trochę się boję. Obawiam się, że w ten właśnie sposób uczniowie szkoły specjalnej zauważalnie dryfują coraz to bardziej w stronę rockowego popu… Zmienił się również przekaz tekstowy. Nie odnajdziesz już żartobliwo-jajcarskich tekstów w rodzaju „Hallo, Herr Frosta, hier spricht der Costa” (czyli oda do mrożonek), głęboko prawdziwych w stylu Wer ficken will, muss freundlich sein (oi!, co prawda, to prawda), czy też nieprzejmującosię-optymistycznych tonów („Pommesbude”), albo opisu rozbrajającej i znanej każdemu facetowi sytuacji Aus meiner Freundin hängt ein Faden, und den will ich gar nicht haben🙂 Teksty stały się znacznie bardziej (zbyt?) egzystencjalne, socjalnokrytyczne (zestawienie trzęsienia ziemi w Aleppo z nową serią „Bachelora” [to taki głupawy program telewizyjny]; ponowny podział społeczeństwa w „Ostberlin”), niekiedy ponurackie. Zatem: na nowym albumie melancholia melancholię melancholią pogania. I to chyba nie jest dobre. Nie wypowiem się jeszcze w tym temacie w sposób ostateczny, jest na to zbyt wcześnie, ale wiele przemawia za tym, że jest to jeden ze słabszych albumów Sondaschuli w ogóle.
Układ utworów na długograju jest zarazem silną i słabą stroną nowego wydawnictwa. Silną, ponieważ bardzo dobry opener „Amsterdam” („dam, dam, dam dam dam, damdamdamdam”; wcześniej jako singiel promujący płytę) oraz kończąca album przepiękna „Goldene Tapete” utworzyły fantastyczną ramę. Zarówno w skali mikro – dwa piękne utwory rozpoczynające i kończące płytę, jak i makro – nawiązuję do powyżej postawionej tezy: „Amsterdam”, skoczny i mocno SKA nawiązuje jakby do wcześniejszych albumów, supermelancholijna „Złota tapeta” zdaje się wskazywać na dalszy kierunek rozwoju artystycznego Sondaschuli. Słabą stroną, ponieważ poprzez umieszczenie w drugiej pozycji niezłego, nota bene najbardziej punkowego, „Waffenscheina” (także promował album; teledysk wywołał spore poruszenie w Reichu), a zwłaszcza na trzeciej pozycji chyba najlepszego kawałka, czyli tytułowego i balladowego „Schere – Stein – Papier”, konstrukcja albumu stała się mocno dyssymetryczna: muzycznie pierwsza część jest nieporównywalnie lepsza niż druga. Muszę przyznać, że właśnie kawałki z drugiej części nie przekonały mnie w ogóle, wręcz znudziły, nawet zażenowały. „Arschlochmensch”, „Gold Digger”, „Du und ich”, „Nicht immer leicht” – chłopaki naprawdę grali już lepiej i potrafią grać lepiej (być może również dlatego trzy ostatnie nie znalazły się na akustyku). W ocenie poszczególnych utworów wyróżniam bez wątpienia „Amsterdam” za piękną melodię, „Schere – Stein – Papier” za całokształt, „Zu kurz[,] um lang zu denken” za outsiderski tekst. Oraz naturalnie „Goldene Tapete”: za przepiękną linię melodyczną (taką, jaką tylko Sondaschule może zagrać), za partię na fortepian i bluesową harmonijkę (ubóstwiam), za śliczny, mądry tekst – złota tapeta jako rezerwuar wspomnień, pamięci najpiękniejszych chwil w życiu („kiedy widzę złotą tapetę, czuję się szczęśliwy i jakoś tak w domu”), jednocześnie jako coś, co stanowić może ucieczkę przed samotnością („also schmießt mich heute Nacht nicht raus”). Naprawdę rewelacyjny kawałek.
Przyznaję, że regularny długograj pod względem technicznym to znakomicie nagrana, zmiksowana i nagłośniona płyta. Wersja akustyczna, niejako ex definitione bywa w tych wymiarach spłycona – nie ma głębi, nie ma przestrzenności. W przypadku Sondaschuli niektóre, zagrane w wersji akustycznej utwory – straciły, inne wprost przeciwnie – zyskały. Trudno tu pokusić się o oceny poszczególnych utworów, ocena taka byłaby silnie przesycona subiektywizmem. Co natomiast można, to wskazać na tendencje ogólne. Bez wątpienia, na akustyku znacznie bardziej uwypuklony został wokal Costy, do pełni głosu doszły także przytłumione nieco na rockowym albumie trąbka, saksofon, fortepian, skrzypce. Trzy utwory, które różnią akustyka od regulara, czyli „RIP Audio”, „Summe deiner Teile” oraz „Menschenleben, Tanzen, Oi” (tak zachodzę w głowę, dlaczego i na kiego grzyba wzięło chłopaków na wprowadzenie do tytułu „Oi”, to chyba jednak nie ta szuflada, przy całej sympatii), to bardzo przyzwoite utwory. Tak muzycznie, zwłaszcza „Summe deiner Teile”, jak i tekstowo. „RIP Audio” to w warstwie tekstowej epitafium dla materialno-duchowo-osobowej sfery audio, na której wychowała się moja i pół następnej generacji. Wyparta przez zapis cyfrowy, odeszła – jak się zdaje – w niebyt (ostały się jeszcze winyle, ale przy takich cenach, jak długo jeszcze?), wraz z wielkimi osobowościami („wir tanzen auf dem Staub unserer Helden“) i wydarzeniami. Stare kasety, walkmany dla każdego prawie pięćdziesięciolatka funkcjonują jak złota tapeta z utworu pod tym samym tytułem: ewokują wspomnienia, czasy młodości, beztroski, dom rodzinny, pierwsze uczucia… Eh, kończę, chyba się rozczuliłem:)