Pośpiech jest wskazany przy przechodzeniu na czerwonym… (ZKS, Ende der Welt, 2021, Century Media)

Przed hurtowo, w rozumieniu relacji stopień nasycenia do czasu nasycenia, wydawanymi nowymi albumami zespołów o pewnej – ważne: raczej większej niż mniejszej – renomie i doświadczeniu mam zwyczajnego stracha. Obawiam się bowiem takich przedsięwzięć artystycznej klapy, która zepsuje mi humor na tydzień, a o jaką nie trudno zawsze wtedy, kiedy się człowiek (artysta) spieszy. Niepokój ów ugruntowany jest w moim przypadku wieloletnimi negatywnymi doświadczeniami, już to jako słuchacz, już to jako recenzent, w tym zakresie; na dobrą sprawę nie znajduję pozytywnego przykładu (odnoszę się do street rocka) na dwa równie dobre poziomem długograje, podkreślam: autorstwa grupy już ukształtowanej (szczypiorki jadą jeszcze na fantazji), wydane po sobie w przeciągu dwóch, dwóch i pół roku. Nie ma bata. Jakość wymaga wiele pracy, więcej niż się wydaje, a wiele pracy żąda sporo czasu; chyba, że ktoś z umysłem stawia na masowość i przeciętniactwo. Przywołuję tu jak zawsze casus Cock Sparrera – album co dekadę, ale taki, że pozamiatane. Powtórzę zatem: zbyt krótki okres czasu, przedzielający kolejne albumy danej załogi, nie zapowiada z reguły niczego dobrego. Niewystarczająco długi odstęp czasowy, bez ważnej przecież chwili oddechu i refleksji, oznacza często, zbyt często, skomponowane w pośpiechu i – jako takie – niedopracowane kawałki, pojawiają się pokusy, by coś w swej twórczości „na szybko” upiększyć, coś od kogoś „wypożyczyć”, kogoś znanego przygadać do jakiegoś utworu, lub się z czymś akurat popularnym w mainstream wpasować itd. itp. I takim sposobem nabić licznik utworów i długograjów. Humor mam zatem popsuty, bowiem przedmiot przedłożonej recenzji powyżej przedstawiony potencjalny efekt pośpiechu sankcjonuje.

Aczkolwiek zapowiadany był jeszcze w 2020 roku (faktycznie miał się ukazać w sierpniu/wrześniu na jakimś festiwalu), to nowy długograj ZSK pt. „Ende der Welt” ukazał się ostatecznie dopiero 15 stycznia roku niniejszego. Zatem wydany został faktycznie niecałe dwa lata po prezentacji przez zespół bardzo dobrego, omówionego na blogu, albumu „Hallo Hoffnung” – owe dwa lata, krótki czas, to ważna informacja w kontekście powyższego wprowadzenia i wpłynie na całościową ocenę. Dla porządku dodam, iż cztery z ogółem dwunastu zawartych na płycie utworów ukazały się jeszcze wcześniej w postaci promujących singli; wygląda zatem na to, że załoga wzięła się za nowego długograja niezwłocznie po skończeniu starego. I tym samym ulegli chyba pokusom wspomnianym powyżej… „Ende der Welt”, acz nie jest to tytulatura być może najoryginalniejsza, jednak chyba pasuje do teraźniejszej sytuacji. Rzecz jasna, na pierwsze miejsce w semantyce hipertekstu wybija się pandemia, jednak chłopaki z ZSK nie zapominają o polityce i ekologii: nadciągający koniec świata sygnalizować mają przybierające na sile tendencje faszystowskie (niedawne wydarzenia na Kapitolu niepokój ten tylko potwierdziły), nieodwracalne(?) zmiany klimatu, zatem faktycznie robi się katastroficznie. I jeżeli porównamy oba tytuły obu albumów, które dzielą ledwie dwa lata, dostrzeżemy, jak bardzo się nasz stary świat zmienił. Od „Hallo Hoffnung” [‘halo nadzieja’] do „Ende der Welt” [‘koniec świata’] w dwa lata… Chyba najwyższy czas dla ludzkości na opamiętanie. Powietrzna Arka Noego rasy ludzkiej z płonącymi silnikami już pikuje w dół…

Los geht’s. Co też nam Joshi i spółka przygotowali na nowym albumie? W ogólnych zarysach mamy do czynienia z kontynuacją rozwiązań kompozycyjnych i tonacyjnych poświadczonych na „Hallo Hoffnung”, z tym, że poziomem lokuje się to wszystko o dwie klasy niżej. Nie ma co upiększać rzeczywistości: „Ende der Welt” to album praktycznie bez żadnego hitu, z niejasnym dla mnie w genezie i częściowo niewytłumaczalnym w sensie ukłonem w stronę rapu, z udanym utworem z gośćmi z Lipska, jeden utwór jest w wymowie „prywatny”, tak, że trudno tutaj go w ogóle omawiać, LP jest również mocno populistyczny w warstwie tekstowej zarówno poszczególnych songów, jak i jako całość. Pierwszy utwór to „Ich feier euch”. Ciekawe przejścia po głośnikach, najlepszy ze wszystkiego jest chóralny zaśpiew. Kolejny, „Die Kids sind okay”, to song na cześć aktywności młodzieży, ze szczególnym wskazaniem na copiątkowe demonstracje ws. klimatu, organizowane właśnie przez młodych ludzi w niemieckich miastach. Muzycznie nie przekonuje, zbyt popowo, zbyt sztampowo, i całkiem krótki (1.49). „Mach’s gut“, powstały i zagrany przy pomocy lipskiego zespołu 100 Kilo Herz, z dziecięcym chórkiem, prezentuje się jako najlepszy na płycie. Wyraźny nalot stylistyki SKA, chwytliwy refren, zwolnienia, przyspieszenia, sekcja dęta. Tytułowy „Ende der Welt”, pomimo znaczącego przyspieszenia w porównaniu do trzech poprzednich, nie przynosi jednak zasadniczego przełomu. Nie, żeby nie dało się go posłuchać, ale daleko mu do innych hitów z wcześniejszych płyt. „Kein Talent”, w tekście anty-AFD, w muzie propaguje jakieś pokumaki ze sceną rapu, muzycznie i wokalnie udziela się bowiem niejaki Swiss z Hamburga; w efekcie to chyba najgorszy kawałek na płycie. Kolejny, „Sag mir wie lange“, powstał z kolei we współpracy z gościem z Anti Flag, no i w sumie to słychać. Przede wszystkim wreszcie ciekawy pomysł melodyjny, dalej wzmocnione brzmienie i wyraźny ton agresji; tak grali ZSK na wcześniejszych albumach i tak powinni grać zawsze. „Stuttgart” to ów „prywatny” utwór, o którym wspomniałem. Najdłuższy, ponad cztery minuty, w muzie balladyczny, nastrojowy, dotyczy jednak smutnego dla Joshiego wydarzenia rodzinnego, stąd też nie będzie oceniany. „Alle meine Freunde“, ponownie anty-AFD, zatem wszystko dobrze, tylko muzycznie jest to wyjątkowo kiepskie. „Rumstehen“ plusuje u mnie przede wszystkim za tekst. To zliteraryzowana nostalgia za czasami przedpandemicznymi: „die ganze Nacht vor’m Club rumstehen, so als ob nie was gewesen wär – endlich wieder Konzerte sehen“. Ehhh, trafiło i mnie. FCK CRN! Już zabrał nam cały rok koncertowy, a nie wiadomo, ile to wszystko jeszcze potrwa. Muzycznie też się broni, głównie zasługą perkusisty, że pozwolę sobie dodać. „No Justice” – bez historii. „Mein Zuhause ist bei Dir”, nie powala, ale z braku laku… Ostatni na płycie kawałek, „Ich habe Besseres zu tun”, przygotowany został we współpracy z wirologiem Christianem Drostenem, gwiazdą niemieckich mediów czasu pandemii (złożył obietnicę, że zaśpiewa ten kawałek z zespołem na jednym z koncertów; trzymamy Mr. Wirusa za słowo).

Kilka kawałków to w płaszczyźnie tekstu jasna ‘tekstura pandemologica’ (liczę się z wysypem wątków i motywów pandemologicznych w muzyce, literaturze i sztuce w nadchodzących miesiącach i latach). Nie ma w tym nic złego. Jednak ogarniając całościowo stronę tekstową omawianego albumu, to – pomijając „Stuttgart” – odnajdziemy tu pandemię, sprzeciw wobec AFD/faszyzmu, krótką pochwałę młodzieży wysiłków nienadaremnych i… niewiele więcej. Zatem chłopaki trochę, by nie powiedzieć, że zbyt mocno, uderzają w tony populistyczne, osaczają kolejne najchwytliwsze aktualnie tematy społeczne i cisną je jak cytrynę ku uciesze spragnionej tekstowo-tematycznych igrzysk gawiedzi. Można by to przeżyć, gdyby nie fakt, że na nowym albumie zawodzi mocno strona muzyczna; pewne treści lepiej się propaguje przy odpowiednio dobrej muzyce. Podsumowanie całościowe: niekiedy nie warto lub wręcz nie powinno się z komponowaniem, wydawaniem nowych albumów spieszyć, ponieważ istnieje ryzyko, że więcej się na tym straci niż zyska. Często lepiej jest poczekać, pewne rzeczy muzycznie dopracować, spróbować odnaleźć rzeczy świeże i nienadgryzione, a pewnych tematycznych elementów to najlepiej nie poruszać w ogóle lub chociaż nie przedstawiać ich w sposób napastliwy i kompulsywny. „Hallo Hoffnung”, jak najbardziej zasłużenie, wskoczył w swoim czasie na szesnaste miejsce listy najlepszych płyt w Niemczech. Nie sądzę, by omówiony LP powtórzył to osiągnięcie (należy jednak pamiętać, że ZSK zawsze plusują za postawę światopoglądową). A jeśli tak by się stało, to byłoby to jaskrawym przejawem zwycięstwa populizmu tekstowego nad stroną muzyczną. Z tym zastrzeżeniem, że mizeria muzyczna nowej płyty ZSK bynajmniej w tym nie przeszkodzi. Hough!