Lekkie rozczarowanie (Die Skeptiker, Kein Weg zu weit, 2018)

Rok 2018 to czas ciekawych powrotów. Reaktywowali się Evil Conduct, w najstarszym składzie, aczkolwiek jeszcze bez nowego materiału. Akurat ten powrót nie był (nie tylko) dla mnie zaskoczeniem, myślę, że wszyscy się spodziewali, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Ale że po wielu, wielu latach powróci Nabat, i to na dokładkę w takim stylu, tego już chyba nikt nie oczekiwał. Pod koniec stycznia 2018 r., po pięciu latach zaburzeń, zmian, problemów itd. itp. – zatem i to wydarzenie można uznać za swego rodzaju powrót, nowy album wydali i Die Skeptiker, jedna z punkowych legend (wschodniego) Berlina i całych Niemiec. Powstali w połowie lat 80-tych, na przełomie stuleci się rozpadli, reaktywowali ponownie w 2006 r. z okazji dwudziestolecia powstania zespołu. Od początku wypracowali charakterystyczny, rozpoznawalny na pierwsze ucho styl, do którego jednak trzeba się przyzwyczaić. Jest bowiem specyficzny, z niepodrabialnym wysokim wokalem Eugena, który zresztą – tu nieco a priori – ratuje jak może nowy album, w tonacji wyraźnie słychać fascynacje Dark Punkiem, dopiero po wielokrotnych przesłuchaniach dostrzega się wiele znakomitych detali. Sceptykerzy wydali trzynaście studyjnych płyt, wyprodukowali kilka wielkich przebojów jak przykładowo „Ja ja ja”, „Komm tanzen”, „Sauerei”, „Straßenkampf”, doczekali się rzeszy zagorzałych fanów.

Po nowym długograju Sceptyków (tu: w pięcioosobowym składzie) wiele sobie zatem obiecywałem. Być może zbyt dużo, być może wpływ na me oczekiwania miał niebotyczny poziom nowego albumu Nabata. Nowe wydawnictwo berlińczyków całościowo, zwłaszcza jednak muzycznie niestety nie przekonuje, przynajmniej mnie. Tekstowo jest wszystko w porządku. „Wojenna” tematyka niektórych utworów nie powinna zadziwiać, w końcu mija sto lat od zakończenia pierwszej ze światowych rąbanek. Ogólnie historia oraz odczucia jednostki ludzkiej (starzenie się w „Entschuldigung”, rozstanie w „Immerfort”, sytuacja młodej kobiety w „Gegen die Wand”) podzieliły między siebie całą tekstową przestrzeń albumu. Natomiast muzycznie… Stylowo to mniej więcej kontynuacja wcześniej wypracowanych rozwiązań, dokonań i brzmienia. I bardzo dobrze. Jednak w odróżnieniu od wcześniejszych płyt tutaj wyraźnie zaznaczają się problemy z melodyjnością, dokładniej: z jej brakiem. Opener „Entschuldigung” jest pod tym względem jednym z lepszych kawałków. Jednak im dalej, tym gorzej. Może jeszcze „Gas 14/18”, a zwłaszcza kolejny „1918” nawiązuje do melodyki starych Sceptyków. Ten drugi to jak dla mnie najlepszy utwór na płycie, z duuuuużym odstępem. „Gegen die Wand”, z kobiecym chórkiem, jest niezły w partii refrenowej, w pozostałych mógłby być lepszy.  Cały album zagrany został raczej wolno, jedynie „Lebensreise” nieco bardziej agresywnie, solówki za bardzo dryfują w stronę eksperymentu. Niewesołą sytuację ratuje, jak wspomniałem, wokal Eugena, który tu zaśpiewał po prostu zna-ko-mi-cie, być może najlepiej w karierze. To jednak nie rekompensuje niedostatków melodycznych (aczkolwiek zdaję sobie sprawę, jak trudno w dniu dzisiejszym skomponować coś przebojowego, i nie powtarzającego się). Nie znajdziecie tu hitu pod prysznic lub do golenia, żaden kawałek nawet nie zbliża się do wspomnianych hiciorów, właściwie to żaden nie zapadł mi na dłużej w pamięć, nie mówiąc o tym, bym sobie któryś zgrał na empetrójkę na siłkę. Być może jeszcze się do albumu przekonam, z pewnością nie jest to dźwiękowa lektura lekka, łatwa i przyjemna; na chwilę obecną odczuwam jednak lekkie rozczarowanie. Może w ramach zrównoważenia wydźwięku niniejszej recenzji podkreślę mroczniejszy, bardziej depresyjny charakter płyty, co podobno, wedle wypowiedzi załogantów, oddawać ma dzisiejszą sytuację w świecie. Zwiastuje to zresztą już cover albumu: mocno rozbita czacha, drut kolczasty, krzyże (pewnie cmentarne), zaiste niewesoły to przekaz. To jednoznacznie płyta do słuchania w ponure listopadowe dni, czyli właśnie teraz, co by się przydepresić jeszcze bardziej.