Nie zważając na FCK CRN, w minionym roku pandemicznym swoje pierwsze „prawilne” płyty wydało, pod różnymi fizycznymi postaciami, parę zespołów, których działalność i dokonania – być może, czas pokaże – warto będzie bliżej obserwować w przyszłości. Aby było jasne, pandemicznemu zalewowi muzycznego i tekstowego chłamu od załóg z szarej sfery ideologicznej (niestety, ale Pandemie tak właśnie oceniam) nie poświęcę nawet małego kufla czasu na tym blogu. Nawiązując do sformułowanej powyżej klauzuli-zastrzeżenia o różnej materiałowej formie tych debiutów, jest jasne, że ze względu na koronkę do głosu doszła (i pewnie jeszcze chwilę to potrwa) ta postać publikowania utworów, która pewnie w niedalekiej przyszłości stanie się tą najważniejszą (oby nie jedyną, save the vinyl!), czyli wersje cyfrowe, zamieszczane na którejś z platform streamingowych. (No dobra, a co, jak któregoś dnia internet, lub jego następca, przestanie działać?).
Do takich ciekawych zespołów, z szansami na progres w przyszłości, należy w mojej ocenie także pięcioosobowe combo (Die) Haddocks z turyńskiej Jeny. Przy czym zastrzec należy, że proces wydawania pierwszego w ich dorobku długograja, „Hebt die Gläser”, z powodu różnorakich zawirowań, trwał ponad dwa lata, zatem piszę tu o pierwocinie de facto przedcovidowej. Zaródź to w portofolio zespołu właściwa, jako że wcześniejsze wydawnictwa to: singiel nagrany wraz z Brechraitz pod uroczym i zniewalącym tytułem „Spelunkenhits” (2016; sto jedenaście egzemplarzy!) oraz jeszcze wcześniejsze demo „Piekfein” (2013).
Jak scharakteryzować w kilku słowach Haddocksów, zapytacie? Pierwsze, co się narzuca przy odsłuchu, to pięknie surowe brzmienie skinheadskiego rocka. Jednakowoż to Oi! z wyjątkowo mocnym stężeniem przyspieszonego, czystego punka, co należy podkreślić. Miejscami melodyjnie, zasadniczo z chórkami, kiedy trzeba to natomiast dynamicznie. Zatem chłopaki ogarniają dość szeroką skalę melodyjno-rytmiczną, nie wykraczając w ogólności poza ramy ulicznych standardów, najlepiej wypadając w klimatach szybkopunkowych. Zaangażowanie i pasja oraz jasna pozycja ideologiczna zbliżają ich do – również niestarych stażem – lipskich Fontanelle (z tym, że Haddocksi w kibicowskich klimatach Lipska to raczej Roter Stern niż Chemie). Natomiast tekstowo to przykład Oi! pijacko-meliniarskiego z dodatkiem elementu marynistycznego (popatrzcie tylko na okładkę). Naturalnie marynistycznego w sensie żeglugowania słodkowodno-śródlądowo-tatarakowego, albowiem Jena i morze to ten tego…
Przedmiot recenzji, wydany w formie cyfrowej (chłopaki odgrażają się, że winyl wyjdzie tak szybko, jak tylko się da) pomieścił jedenaście utworów, z których pierwszy to „Alle Mann in Deckung”. I jest to dobre otwarcie, żywiołowo w muzie, marynistyczno-militarnie w tekście, w brzmieniu jak niezrównane niemieckie załogi punkowe z lat 80-tych. Na drugi kawałek wybrali Haddocksi „Hebt die Gläser”. Ukazał się on już wcześniej, zasadniczo to w ogóle jeden z najstarszych kawałków grupy. I jest to dobry utwór, użyczył zresztą tytulatury całej płycie. Charakteryzuje go (częściowo) piękny punkrockowy rytm, aczkolwiek jak na mój gust niepotrzebnie przerywany jest taką ilością przerywników, w efekcie poszatkowany został jak nie przymierzając kapusta na wigilijne pierodżi (Kaszubi nie gęsi i swoją gòdkę mają). Koniec utworu to typowe odgłosy, dobiegające z knajpy w piątkowy lub sobotni wieczór. „Keep standing fast” to pierwszy z kilku utworów angielskojęzycznych. Melodyjny, rytmiczny, chórki pojawiają się we właściwym momencie. Bum, i mamy pierwszy z hiciorów. „Bielski Partisanen” w warstwie tekstowej to apoteoza Leśnego Jeruzalem (jednostronna, gdzie słowo o ambiwalentnym postępowaniu partyzantów względem mieszkańców polskich i białoruskich wsi?). Lepiej jednak w dniu dzisiejszym nie zagłębiać się za bardzo w poprawności historyczno-polityczne i podkreślić, że muzycznie to fantastyczny kawałek, punk rock pure. Żywioł, agresja, dynamika, może trochę zbyt „skrzecząca” gitara w połowie utworu, bardzo ciekawe oraz udane obniżanie i podwyższanie tonacji w partiach śpiewanych, piękne niespokojne wejście. Dwa następne songi, czyli „No Skinheads” i „Für immer”, to raczej przeciętne dokonania. Lepszy o nieco jest pierwszy z nich, jednak oba nie zapadły mi specjalnie w pamięć. Czyli całkiem odmiennie niż „Wie’s mir passt”. Uhhh, toż to prawie hicior! W refrenie żywiołowo, melodia, rytm, Oi! Oi! Oi!, znowu brzmieniowe i tonacyjne klimaty lat 80-tych, pięknie, bardzo pięknie. „Weekend” – poprawnie, wręcz dobrze, natomiast „Story of my Life” – bez większej historii. „For Eternity” posiada wszystko, co cieszy ulicznego rock’n’rollowca: rytm, szybkość, udane chórki. Może to nie superhit, nieco zabrakło, jednak na pewno poprawi humor w taką pogodę, jaką właśnie mamy za oknem. Wreszcie bardzo dobry „Skinheads St. Pauli”, dynamicznie, z zatrzymaniem. I być może ten właśnie utwór i związana z hamburską dzielnicą ogólna semantyka (i semiotyka) – skądinąd tytuł nawiązuje, nie wiem, czy w sposób świadomy, do „Skinheads of St. Pauli” autorstwa Gumbles – wyjaśnia „morską” tematykę okładki długograja załogi z Turyngii.
Ogólnie nie zgłaszam większych zastrzeżeń do propozycji muzycznej Haddocksów. Jest nieźle, pewnie może być lepiej, przede wszystkim życzę determinacji w rozwoju, konsekwencji i czasu na realizację kolejnych pomysłów. Kwestię, którą panowie jednak muszą bezwzględnie uporządkować, zwłaszcza w perspektywie planowanego winyla, to kwestia zmiksowania albumu (właściwie to jego braku). Spoglądając całościowo – mogło, powinno, a w przyszłości musi być lepiej. Zdecydowanie przeszkadza brak ujednolicenia tonacji i brzmienia poszczególnych kawałków, niektóre z nich są zbyt przytłumione dźwiękowo względem pozostałych, jakby dochodziły zza ściany. Słowem: partyzantka. Z Jeny, o jeny. Należy tu jednak chłopaków usprawiedliwić, jako że recenzowane wydawnictwo to właściwie DIY, zgrywane w części w prywatnym studiu Brechraitz (to pewnie wieża Carl Zeissa [Jentower] pośrodku agory Athenae ad Salam rozpościerała swym polem magnetycznym zakłócenia). Zresztą na co mieli czekać? Żaden jajogłowy mądrala, poza naszym (Chcę-Aby-Mnie-Wszyscy-Lubili) premierem ma się rozumieć, nie wypowiedział się jasno w kwestii, jak długo FCK CRN jeszcze potrwa…