Jak slyším nový Totáče, je mi z toho (trochu) do pláče (Totální nasazení, Kazoo or die, 2019, Prof Sny Records)

Totální nasazení (dalej TN, Totáče) to kawał historii czeskiej sceny subkulturowej, w co nie należy wątpić, nawet w dniu dzisiejszym, czyli z perspektywy niemal trzech dekad, a nawet – podkreślam: a nawet przesłuchując ich nowy album. W tej kwestii napiszę wprost: recenzja ich najnowszego długograja znalazła się na tej stronie przez wzgląd na trzy kwestie. Po pierwsze, przez sentyment i szacunek, jaki mam do ich wcześniejszych, bez porównania ciekawszych dokonań. Po drugie, przez fakt, że nowy album TN w sferze tekstowej wpisuje się doskonale w nową rzeczywistość sceny muzycznej Czech. Po trzecie, na każdym ich albumie znajduje się miejsce dla utworu, lub dwóch, które po prostu rozbrajają każdego – muzycznie albo tekstowo resp. jako całość: muzycznie-tekstowo. TN od wielu wielu lat czystego punka (postpunka) nie uprawiają, o subkulturowym outficie zapomnieli już dawno (o czym dalej), zatracają się w mało zrozumiałych poszukiwaniach muzycznych, a na dokładkę szukają chyba guza na głowę, zaczynając wojenkę z fanami itd. itp. Niezależnie od tego wszystkiego wciąż należą do najbardziej popularnych grup SKA-postpunkowych w Czechach. Koniec i kropka.

Utrzymującej się przez długie lata popularności Totáči nie ma się jednak co dziwić. Składa się na to bowiem kilka aspektów. Nieczęsto spotyka się zespół komponujący utwory tak doskonale melodyjne („O hvězdáři a kometě”), wcale często tworzone z wyzyskaniem pierwiastka folklorystycznego lub łączących – udanie artystycznie – różne style muzyczne. Do tego jest to twórczość zawsze przesycona olbrzymią dozą humoru (muzycznego i tekstowego), z ukierunkowanymi na grę językową tekstami, które niekiedy przeradzają się wręcz w lingwistyczne eksperymenty („Frgály & Mr. Dalí“; utwór winien być obowiązkowym przedmiotem rozbioru filologiczno-kulturoznawczego na lektoratach czeskiego). Wszystko to na dokładkę permanentnie przyprawiane jest szczyptą socjalnej tudzież antypolitycznej krytyki, która – jak się zdaje – właśnie na najnowszym albumie osiągnęła apogeum w dotychczasowej twórczości TN. Napiszę a priori, że nieco ze szkodą dla całokształtu jego odbioru, gdyż teksty zdominowały na nim muzę (naturalnie, wrażenie to odniesie rodzimy odbiorca Totáči oraz recypient władający w wystarczającej mierze językiem czeskim).

Chłopaki ze Slaného grają od początku lat dziewięćdziesiątych, są tedy jednym z wielu w Czechach zespołów „poprzewrotowych”. Wydali do tej pory wedle mojej wiedzy dziesięć stricte studyjnych albumów, omawiany jest zatem jedenastym, wydanym po pięciu latach od ostatniego, średnio przyjętego „Zbytečnákapela.cz”. Nowy długograj nagrany został w staro-nowym składzie, starym, ponieważ do grupy wrócił syn marnotrawny P.P. Cvok, który opuścił Totáči w 2013 r. Stąd też jedną z differentia specificae nowego albumu jest trzech, zmieniających się śpiewających.

Śledząc przez wiele lat dokonania TN, byłem szczerze ciekawy, co też to teraz wymyślą, jako że w kółko coś wymyślają. No i dostaliśmy: kazoo. Kazoo to rodzaj membranofonu (mirlitonu), niekiedy znany jako flet eunucha (oż ty w mordę) wydającego charakterystyczne „skrzecząco-nosowe” brzmienie. I tak oto płynnie przechodzę do omówienia albumu „Kazoo or die”, ponieważ otwiera go właśnie identycznie zatytułowany utwór. To skoczny, dopracowany kawałek, w którym odnajdziemy nieco SKA, mięciutki jajcarski wokal (właściwie trzy jajcarskie wokale), a przede wszystkim fantastyczny, obezwładniający refren („na kazoo hraj, naj na na na naj, kazoo play, kazoo or die”), który was nie opuści przez cały (ty-)dzień. „Pravidla českýho punku“, nieco ostrzej, tak, jakby TN przypomnieli sobie, z jakich kręgów się wywodzą. Muzycznie może być, rozczarowuje przede wszystkim tekst i przesłanie. Nie wdając się w szczegóły, chodzi Totáčom o to, że prawo do bycia punkiem ma każdy, bez względu na to, czy i w jakiej mierze przestrzega subkulturowej (tu: punkowej) etykiety. Bez względu na to, co o takich nieetykietowcach myślą etykietowcy. No i tu się z chłopakami nie zgadzam. Nie tylko, że sercem i wyglądem przynależę do tej subkultury, która w sposób najbardziej dogmatyczny z dogmatycznych od pięćdziesięciu lat przestrzega etykiety mentalnej, nonkonformistycznej, wyglądowej. Oczywiście, irokezy, glace i pióra nosi się na (i w) sercu, nie na głowie. Jednak subkultura, jako część kontrkultury, zawsze stawiała przed sobą, niekiedy trudne, zadanie bycia w przeciwieństwie do prądów oficjalnych. W kontrapunkcie estetycznym, moralnym, także w kwestii wyglądu zewnętrznego. W momencie, kiedy, tak jak w przypadku TN, brakuje – i to od wielu lat – większości takich ingrediencji, pojawia się problem, duży problem. Subkultura nie jest modą, lecz stylem życia. Stosunkiem do świata. Czarno-białym widzeniem. Odmienną muzyką. Atypowym wyglądem. I tak powinno zostać, pravidlo je holt pravidlem… Dlatego też TN nie mogą się dziwić krytyce, z jaką się spotykają. Uważam, że i tak, przez wzgląd na przeszłość zespołu, coraz bardziej rozczarowywani fani obchodzą się z zespołem delikatnie.

Teraz krótko o dobrych utworach. „Pasu stádo ovcí” – bardzo udany muzycznie i akurat znakomity w płaszczyźnie tekstowej. Fantastycznie się zaczyna, później mamy kawałek niemal-czadu (dlaczego nie na całej płycie tak?). A tekstowo to traktuje o polityku-pasterzu, który pasie owce i robi z nimi, co chce. A owieczki posłusznie robią to, co im pasterze (polityczni, religijni, internetowi) przykazują. Beee beee beee… Rzecz jasna, kto uważał w szkole i na studiach, z łatwością zgaduje, że podmiotem w tym utworze nie jest pasterz, lecz owce. To nie jest kawałek o księżach, politykach, influencerach, to jest kawałek o owco-baranach, dających się przez nich sterować, czyli o większości z nas, pardon – was. A propos… Kim jest w prymarnej sferze referencjalnej tenże polityk, chyba nie trzeba pisać. Oznaczenie TN mianem kapeli SKA-postpunkowej wynikało nie tylko z faktu, że elementy SKA, głównie sekcje dęte, obecne są permanentnie w ich muzyce, ale również dlatego, że praktycznie na każdej płycie znajduje się utwór, którego tytuł zawiera w sobie sufiks SK[Á], np. „AustralSKA” („A to už je konec srandy už jde po mě starej [Krokodyl] Dandý“:)), „IrSKÁ”, „TruhlářSKÁ“, „KaribSKÁ“. Na omawianym długograju jest to „RomSKA”. Muzycznie energetyzujący tak, jak potrafi to tylko bałkańskie SKA, tu przy akompaniamencie kazoo. Tekstowo mocno antyfaszystowsko („Romale more nazdar draci, zazpíváme si fuck off nazi”), szczególnie przeciwko czeskiemu faszyzmowi (Ortel, Orlík) i pseudopatriotyzmowi, udanie lingwistycznie (powtarzają się romskie leksemy, parę gierek lingwistycznych). W podobnie ostrym tonie wypowiadają się TN w „Je mi  to líto”, czyli w kawałku, który promował album. Muzycznie jeden z najlepszych na płycie – szybszy, rytmicznie, nieco ostrzejsze gitary, trochę w konwencji Fun-Punka, w tekście ponownie chłosta się pseudonarodowców, nie umiejących poprawnie pisać po czesku, także rasistów. Wreszcie „Shemale”. Czyli ten kawałek, na który zawsze czekają fani TN. Pasuje tu wszystko: muzyka i tekst. A ten jest po prostu fenomenalny. Czech w Tajlandii spotyka JegoJą/JąJego. I on/ona „Přišla za mnou,// přišla za mnou,// přišla za mnou, Shemale // dala mi svůj // dala mi svůj // dala mi svůj e-mail”:). Zaczyna się zastanawiać „Promítám si v hlavě // proč ho láká,// potřeba mít kozy,// když má ptáka”, dla uspokojenia nerwów udaje się – by być „součástí trendu” – na masaż, gdzie go czeka „čas happy-endu” (oczywista aluzja do zalewających portale XXX filmów z kategorii Czech Massage). W każdym razie dochodzi do przekonania, że o Shemale najwięcej mówią tłuści Czesi, którzy nawet nie podejrzewają istnienia własnych „ptaków” (bo lustrzyca), i którzy nie muszą powiększać dobie piersi (możliwe, że te mężczyznom rosną od nadmiaru spożywania drobiu, kto oglądał [czeski] serial „Kosmo”, ten wie). Starych Totáči odnajdziemy w kawałku „Narozeniny” – wreszcie nieco ostrzej i dynamiczniej, z dawną punkową energią.

I to by było niestety na tyle. Pozostałe utwory (głównie jednak „Neuhneme nebudeme”, „Svatá Martina”, „Tma pod svícnem”) w sposób jasny dryfują w stronę punko-polo, bo inaczej tego się określić nie da. „Svět neúspěchu” jest muzycznie jednoznacznie słaby, bez historii również „Poslední exemplář“, „Čtvrtý odboj” to punko-polowa odmiana granego przez TN na wcześniejszych płytach Fun-Punka, a „Duhový most” to już w ogóle czyste disco (ręce opadają i pozostałe członki też). Album [CD] zamyka „Promarněný životy”, o żołnierzach, żołnierzach najemnych i mam duży problem, by ogarnąć, po kiego utwór ten – osamotniony muzycznie i tekstowo – znalazł się na albumie, co prawda jedynie na dołączonym do winylu CD, i w dodatku na tak eksponowanym miejscu, czyli na końcu.

W ostatnim słowie napiszę, że przesłuchując (słaby w ostatecznym rozrachunku) album odniosłem wrażenie, jakby TN skoncentrowali się tu na tekście, muzę odsuwając na plan dalszy. Zamiar, we współczesnej konfiguracji polityczno-społecznej w Czechach, jak najbardziej słuszny. Tak się jednak w muzyce nie da. Bo to muzyka. Dlatego też niech muzyka pozostanie muzyką, dla słowa pisanego przeznaczone są inne formy wypowiedzi. A najpiękniejsza muzyka i tak najczęściej obywa się bez słów.