Hurra, hurra, die Oxos sind wieder da! (Oxo 86, Rien ne va Plus, 2018, Sunny Bastards)

No dobra, przyznaję – uwielbiam sekcje dęte, zwłaszcza w ostrzejszym rocku. Prawdopodobnie to wpływ waltorni Banana, na której się przecież wychowała cała moja generacja (i parę późniejszych). A wspominam o tym dlatego, że nową płytę wydała w tym roku jedna z moich ulubionych grup (Hurra, hurra, die Oxos sind jetzt wieder da! – tekst z kawałka Hurra z płyty Fröhlich sein und singen), grających w klimacie „samba skinhead”. Piszę rzecz jasna o Oxo 86, „Ossich” z Bernau pod Berlinem, miasteczka znanego głównie z udanego odparcia ataku husytów i piwa*. Nazywający siebie również S.O.S.-i – czyli „Skinheads ohne Stiefel”, powstali, wbrew kombinacji liczb w nazwie, w połowie lat 90-tych, grają tedy już ponad dwie dekady i grają wedle własnych wypowiedzi Ska, Oi! i Punka. Relacje pomiędzy wspomnianymi nurtami fluktuowały w dorobku Oxów 86 w przeciągu tych dwóch dekad, postawię tezę, że mieliśmy do czynienia z harmonijnym ustępowaniem dynamiczniejszych pierwiastków punkowo-oiowskich na rzecz bardziej melodyjnego ska (potwierdza to i przedmiot niniejszej recenzji). Na swoim koncie mają chłopaki już całkiem sporo przedsięwzięć. Pomijając kasetowe demo z 1996 r., o dwa lata późniejszą EP-kę („Helden wie wir…”) oraz split z Mona Reloaded (2011) będzie to siedem albumów długogrających, z absolutnie hitowym „Auf die Liebe und auf die Sehnsucht” (2013) na czele, do którego dołączyli EP-kę dla dzieciaków „If the Kids are united” (wokalista Willi jest nauczycielem i jak widać orientuje się w temacie:)). I tak prawdę powiedziawszy, to nie wiem, co im się wtedy bardziej udało: płyta dla dorosłych czy dla szkrabów (w swoim czasie była to ulubiona EP-ka nie tylko moja, ale i moich nygusów).

Od razu uspokajam. Tak, na nowej, zawierającej dwanaście kawałków długogrającej płycie zatytułowanej Rien ne va Plus” (lit. „rzeczy mają się nie tak [jak trzeba]”), wydanej niedawno przez „Sunny Bastards” jest wszystko to, z czego Oxo 86 dotychczas słynęło. Liczne i skoczne motywy przewodnie na trąbce, głos Williego – chłopaki konsekwentnie śpiewają po niemiecku (halte ihr durch!) – brzmi równie chropowato i charyzmatycznie, jak i na wcześniejszych płytach, chórki jawią się w różnych konfiguracjach, ciekawie zgrane i nagłośnione są bębny i talerze. Tematycznie porusza się Willi, autor tekstów również i na nowym albumie, w dotychczasowych klimatach – lekkiego subkulturowo-skinheadsko-inteligencko-robotniczego życia w każdym jego odcieniu, prezentowanego z dużą dozą sympatii, niekiedy nostalgii. Już w tym miejscu, bez zagłębiania się w szczegóły, „Rien ne va Plus” podsumować można w sposób następujący: Oxo 86 (na szczęście) się nie zmienia.

Pod względem poziomu recenzowana płyta Oxów, podobnie jak większość wcześniejszych, prezentuje się jako wyrównana. Jeden po drugim zmieniają się rytmiczne, skoczne, taneczne kawałki w stylistyce Ska (większość) z żywiołowymi wpływami punka (mniejszość). To, że jedne podobają mi się bardziej, a inne mniej – to kwestia gustu, rzecz jasna.

Płytę zaczynają Oxi z wysokiego „C”. Tytułowy utwór to jak dla mnie bomba, z niepokojącym i dlatego silnie oddziaływującym wyciszeniem w środku. Następnie dwa kawałki („Auf geht’s”, „Schade”) – bez większej historii, po prostu dobra robota; no może „Schade” jest nieco lepszy. Na na nanana, endlich wieder Festival. Nie podrygiwać przy tym kawałku, abstrahując od mej trwającej od urodzenia predylekcji dla permanentnego i kompulsywnego podSKAkiwania przy każdych skocznych rockowych dźwiękach z sekcjami dętymi – niepodobna. Kto w trakcie utworu nie podryguje (lub tańczy – jeśli potrafi), temu nie jeden, lecz dwa słonie (te cięższe, afrykańskie ma się rozumieć) nadepnęły jednocześnie na jedno ucho lub oba ucha (zrezygnujmy w tej recenzji z literackich reliktów formy podwójnej w polszczyźnie:)). Podobny stan konwulsyjno-drganiowy wywołuje u mnie partia trąbki i finis w utworze „Spätverkauf”, dedykowanym wiecznie spragnionym ochlapusom, ciemną nocą przemierzającym ulice w jednym celu: znalezienia otwartego punktu sprzedaży napoi wyskokowych (onegdaj w Niemczech ratowały łysą i irokezową część antyspołeczeństwa jedynie Tankstellen). „Zeit, die nie vergeht” – podobają mi się talerze. Następnie „Ein guter Tropfen”, zarówno tytułowy artefakt, jak i sam utwór działają w analogiczny sposób: są dobre („‘ne gute Option”) na wszystko – na chandrę, na niepogodę, na problemy w robocie, jak masz z babą ciche dni, jak ci jakiś złamas podrapie rower/hulajnogę; zdarzy ci się coś podobnego, zapodaj po prostu Oxów i szklaneczkę czegoś rozgrzewającego. Podoba mi się niezmiernie „Anfang vom Ende”, z mistrzowsko przez Williego przeciąganym wokalem w wygłosie każdego wersu oraz kapitalną wstawką na trąbkę i syntezator. Znakomity w każdym aspekcie, zresztą to chyba mój ulubiony kawałek na płycie, jest „Alles im Eimer” (i przy nim naprawdę trudno usiedzieć na czterech literach). Powalający leitmotiv na trąbce, chórki, uzupełniają najlepszą na całym albumie partię wokalną Williego. Szczególne znaczenie ma dla mnie jednak kolejny kawałek, „Unsere Stadt”. Nawet nie tyle ze względu na super kompozycję (niepokojący i dynamiczny rytm, piękna trąbka), co na bliską mi treść. Śpiewa bowiem w nim Willi o zmieniającym się ich/naszym mieście, o działaniach administracyjnych pozbawiających miasta klimatów starych na rzecz nowych, trendywankerskich – przyjdzie nowe, będzie pięknie („unsre Stadt wird neu, unsre Stadt wird schön // und dann es ist alles neu // und dann es ist alles schön”). W gruncie rzeczy miasto funkcjonuje w tekście jako metonimiczne pars pro toto, rzecz zasadza się przecież na opisie zamierania (zamykania) subkulturowych centrów, klubów, squatów w dniu dzisiejszym w KAŻDYM mieście pod pozorem renowacji (patrz choćby casus „Kliniki” w Pradze). Utwór z rzewno-skoczną partią na trąbce, zaśpiewany przez Williego z odpowiednim nasyceniem nostalgią, z pięknymi chórkami, łapiący za serducho i wymuszający w słuchaczu odpowiednią refleksję. Bootboys & bootgirls – nie pozwólmy, by czas przyszły z utworu (wird) zamienił się w praesens (ist) w naszym mieście, nie pozwólmy, by i ono stało się „nowe” i „piękne”! Poprzedzający kawałek („Kaiserfahrt”), nawiązujący tematycznie do motywu jazd i koronowanych głów z wcześniejszych albumów (choćby „Wenn Könige reisen„) oraz następujący („Wie Vampire” – rockmani jak swojskie wąpierze czy też wampierze, nie znoszą światła dnia) nie wytrzymują wprawdzie porównania z „Unsere Stadt”, ale każdy zespół mógłby tak grać.

I w ten oto sposób zbliżam się do końca, stwierdzając, że „Rien ne va Plus” stanie się dla mnie obowiązkową pozycją do słuchania przez najbliższy tydzień. Tak się jeszcze zastanawiam, patrząc na ich portfolio: chłopaki z Oxo 86, a może to już czas na płytę koncertową? Taką pod tytułem „Auf das Bier und auf die Subkultur!”.

* Podobno wydatną pomoc w odparciu ataku, o ile do takowego w ogóle doszło, odegrało właśnie słynne na całą okolicę piwko (na ile znam sąsiadów, to długo przekonywać Czechów do pivča, zwłaszcza że podobno dobrego, zapewne nie musieli:)). W liczącej na przełomie XIV i XV w. 310 domostw osadzie, piwo warzono w 144 z nich, zatem niemal w co drugiej. Mądre głowy w nowych czasach uradziły, by obie historyczne semiosfery połączyć w jedno i tak powstał odbywający się co roku trzydniowy „Bernauer Hussitenfest”, na którym przeróżnych rekonstrukcji, „Festzugów” itp. jest wybór-przebór a publika łoi browary, ile wlezie. A że przy piwku i giętej z grilla się śpiewa, to tak powstał album Oxo 86 pt. „Bernauer Bierchansons” (2002).

PS. Jak kto do Oxów dalej nieprzekonany, to niech posłucha tego (z wydanej w tym roku składanki na cześć Volxsturmu)…