Starsi panowie z Montceau les Mines pod Lyonem grają nieźle. I basta. I przed paroma miesiącami wydali nowego długograja. Wydawnictwo uzyskało podwójną formę, ukazało się jako winyl i jako CD. Przy czym… CD zawiera cztery utwory, których nie usłyszysz na grającej desce, no i kurka znowu się to powtarza: są to praktycznie cztery najlepsze kawałki na całym albumie. Nie wiem, czemu się tak dzieje, nie wiem, czemu mnożymy byty paralelne, ale pomału przeradza się to w epidemię. A taką „Histoire de Skinhead”, fantastyczny, najlepszy utwór, to bardzo chciałbym usłyszeć z winyla. Z drugiej strony, bardzo przyjemnie zaskoczyła mnie cena nowego wydawnictwa, jest niespotykanie przystępna, za winyl i CD zabulicie niecałe trzynaście ojraczy. Tworzący muzę chłopaki z Working Class wiedzą, że słuchający ich muzy chłopaki z Working Class przy kasie bywają rzadko, po opłaceniu wszystkiego, co powinne i alimentacyjne (inaczej komornik), pozostaje niewiele. I z tego „niewiele” trzeba się przez cały miesiąc rządzić (a tu fajne koncerty, nowe długograje, piweczka by się człowiek napił, gdzieś pojechał itp.).
Hors contrôle to obok Brigada Flores Magone jedna z najdłużej (nieprzerwanie) grających „twardych” antyfaszystowskich załóg z Francji. W tym roku będą dokładnie dwie dekady, kiedy się ukonstytuowali. Pomiędzy obydwoma zespołami zachodzi naturalnie różnica, dla jednych nieznaczna, dla drugich kolosalna: Brygada to band bardziej punkowy, Horsi to skinheadski ortodoks (oj, jak pięknie). Prawilni w muzie, w tekstach, w outficie. W tekstach swoich kompozycji często, co nieczęste dzisiaj, podejmują tematy klasycznego – czytaj ze zrozumieniem: antyrasistowskiego, antyfaszystowskiego, workingclassowego – ruchu łysych głów. Oczywiście, są również ody na piweczko (najlepiej od Haberbuscha i Schiele, gul gul gul*), jakieś mordobicie też by się znalazło. Rozwijali się artystycznie, pozostając wierni swojemu brzmieniu, z płyty na płytę. Początki były takie sobie i nie ma co tego specjalnie ukrywać. Porządne granie zaczęło się gdzieś tak od naprawdę dobrego albumu „Enfants du charbon” (2007). Do tej pory wydali sześć studyjnych albumów, omawiany jest zatem siódmy. Na swoim koncie mają sporo różnych innych wydawnictw, splitów, krótkograjów, czy też stworzoną wysiłkiem i wydaną nakładem własnym kompilację „Béni Maudit” (2010). Na każdym długograju znajdziemy mniej lub więcej ciekawych, niekiedy rewelacyjnych kawałków. Pomimo zawieruchy personalnej w ostatnich miesiącach (odszedł gitarzysta) na „Les couleurs dans le temps” grają dokładnie tak samo, jak grali. Czyli. Od melodyjnie do bardzo melodyjnie w zakresie waloryzacji kompozycji. Znamienne dla grania Horsów od samego początku są wyraźnie wyizolowane partie gitary prowadzącej, jak i wyrazisty bas. Charakterystyczny jest wokal, częste chórki. Chłopaki na nowym albumie pogrywają raczej treściwie, tylko jeden kawałek trwa ponad cztery minuty. Podobnie jak i wcześniej, śpiewają zasadniczo jedynie po francusku.
Z kawałków umieszczonych na winylu wyróżniam tytułowy. To znakomity utwór całościowo, w każdej płaszczyźnie. Melodyjna linia przewodnia charakteryzuje również „Je passe la main”. Kończący winyl „À jamais” to z kolei piękny refren, ciekawe chórki, interesująca partia gitary. Jak napisałem, cztery dodatkowe songi z CD są, jak dla mnie, najlepsze. „Derriere les murs” – piękne otwarcie, następnie gitara, przyspieszenie, a brzmienie jak na „Legendzie” Armii. Bardzo dobrym utworem jest również zamykający wydawnictwo „Montceau”. A „Histoire de Skinhead” (kawałek pod tym tytułem nagrali znacznie wcześniej Esclaves Salariés) to już po prostu poezja.
W ogólnym rozrachunku „Les couleurs dans le temps” ocenić przyjdzie jako album muzycznie ponadprzeciętny, jeden z ciekawszych z roku 2019 w obrębie street punka. Przeszkadza mi jedynie jedna rzecz, niestety właściwa również dla wszystkich wcześniej wydanych długograjów Żabojadów. Zgranie i miks nowej płyty pozostawiają wiele do życzenia. Ponownie poszczególne instrumenty nie zostały precyzyjnie odseparowane, przez co w wielu momentach zlewają się jeden wielki potok dźwięku. Na to nakłada się jeszcze wokal, niekiedy chórki i w rezultacie otrzymujemy brzmienie wprawdzie głośne, jednak bardzo mocno przytłumione, nie klarowne, bez tonacyjnych odcieni i „podtekstów” i jako takie nie dające większej audiofilskiej satysfakcji przy odsłuchu. Ani z winyla, ani z CD. Ani na kolumnach, ani na słuchawkach. Szkoda.
* „Po pogrzebie, kto żyw, rusza // Do Gieni na Haberbusza // Tu są zdrówka wszystkich pite // Tych, co odwalili kitę. // I sobie piweczko popija, // Hej, popija! Hej, popija! // Gul, gul, gul, gul, gul, gul, // Gloryja, hej, gloryja, hej, gloryja!”. Tekst tradycyjnej przyśpiewki śpiewanej w bródzieńskim barze „Pod trupkiem”, spisany przez Olgierda Budrewicza. W mojej rodzinie chóralnie zawodzony nieco inaczej („popijam”), ale za to na każdej popijawie:)