Heyho, sie sind wieder da, die fünf Jungs aus Wien! (Wiens No. 1, Des Kaisers neue Lieder, 2017, Triumvirate Records)

Początki nierozłącznie kojarzonego z postacią frontmana, Stefana, zespołu pod nazwą Wiens No. 1 sięgają czasów dawnych. No, może nie całkiem prehistorycznych, ale odległych, ponieważ (skinheadski) Panzerknacker, w którym Stefcio w początkach kariery podśpiewywał, grał w połowie dziewiątej dekady XX w. Nazwę powstałych w 2001 r. Wiens No. 1, czyli gości przedstawiających się jako „gepflegt und arrogant”, interpretować można w dwóch aspektach, które łączy jedna rzecz – deklaracja bycia numero uno w Wiedniu. Pytaniem, na które każdy słuchacz/sympatyk odpowiedzieć musi sobie sam, jest to, czy chłopakom chodzi tu o scenę muzyczną, czy też futbolową, jako że są zadeklarowanymi (pseudo-)kibicami Austrii Wiedeń („heute ist ein Derbytag, ein Derbytag, ein Derbytag„). Dawniej mieli w płaszczyźnie muzycznej godnego przeciwnika w postaci Junge Röemer (ostatnio coś słabują, albumy z 2013 i 2016 nie dorównują „Papie”), teraz to już chyba faktycznie dominują; natomiast z deklarowaniem Austrii jako numeru jeden w Wiedniu sprawa jawi się nawet postronnym jako kłopotliwa, nie mówiąc o stanowisku w tej kwestii kiboli Rapidu. O ile Panzerknackerzy deklaratywnie głosili się (niestety chyba tylko głosili) grupą spod ducha roku ’69, o tyle w początkach Wiensów zauważalny był przechył na prawą stronę (Stefek był członkiem „Unsterblich”, faszyzującej bojówki Austrii Wiedeń). Ktoś tam chyba jednak poszedł po rozum do (łysej) głowy i w ostatnim czasie Wiensi zachowują daleko idącą wstrzemięźliwość (neutralność?) ideologiczną. W przeciągu parunastu lat istnienia grupy, doszło do kilku przetasowań personalnych; szczególne perturbacje przypadły zwłaszcza na czas po wydaniu znakomitej płyty „…Zügellos” (2009), kiedy to grupa de facto przestała istnieć. Staraniami Stefana zespół udało się reaktywować, prócz praktycznie całkiem zmienionego składu doszło również do poważnych zmian wizualnych. Mam tu na myśli odejście od propagowanej w początkach przez Wiensów prostej, lecz ponadczasowej mody skinheadskiej alla Haymakerzy na rzecz wymuskanej i wysublimowanej mody męskiej alla K.u.K. Białe koszule, spod których wystają skinheadskie dziary, kamizelki, „kolejarze”, meloniki/panamy, wyprasowane w kant spodnie, spod których widać glany. I w ten sam sposób pojawiająca się w tytulaturze nowej płyty trawestacja tytułu bajki J.-Ch. Andersena (na okładce przekreślono zresztą „Kleider” i zamieniono na „Lieder”) odnosi się zarówno do nowego składu kapeli („wir sind neugeboren”, jak w pierwszych kawałku), do nowo-starego imagu (bowiem w dalszym ciągu znajdują się „auf der Suche nach Spaß”, jak w drugim), ale i do fundamentalnej zmiany w warstwie stylistyczno-muzycznej, o czym za chwilę.

Na początek omówienia nowego, wydanego po raz pierwszy własnym sumptem (u Szwedów z „Triumvirate Records”), długograja Wiensów jedna uwaga i zastrzeżenie. Bezspornie płyta wymaga od odbiorcy wyrobionego gustu i muzycznego obycia. Na pierwsze ucho może nie przekonywać i ktoś – nie róbcie jednak tego! – mógłby odłożyć zniesmaczony płytę na półkę. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś oczekiwał kontynuacji stylu z pierwszych płyt zespołu w starym składzie. Ale gwarantowane: z każdym kolejnym odsłuchem przekonacie się do tej płyty coraz bardziej, aż w końcu się w niej zakochacie.

Album przynosi utwory zasadniczo nowe. Jedynie dwa kawałki znane były wcześniej. „Leckt uns am Arsch 2.0” oraz „Der kleine Bär” jako „Wi(e)nnieh the Pooh“ pojawiły się już na albumie „…Jetzt Red Ma Amoi Tacheles“ (2004). Na nowym wydawnictwie oba prezentują się w nieco zmienionej, odświeżonej formie muzyczno-tekstowej, powiedzmy takiej po botoksie i podciągnięciu pośladków*. Stefan od dawna śpiewa tak, że nie sposób pomylić go z żadnym innym wokalistą. I warto w tym miejscu podkreślić, że nie zawsze wokalista (dawnej) Oi!-owej kapeli musi ryczeć jak żubr, którego puściła kantem żubrzyca zostawiając go samego z piątką żubrzątek (vide Teufel z Berliner Weisse), by na potwierdzenie powyższej tezy przywołać tu chodząco-tatuującą instytucję, jaką bez wątpienia jest Han ze Złych Conductów. Dodajmy do tego naleciałości wiedeńskiego dialektu, które ubarwiają (praktycznie bezwyjątkowo) niemieckojęzyczne teksty, a niekiedy („Taunz!”) powodują problemy ze zrozumieniem nawet dla germanisty o specjalizacji „współczesny dialekt wiedeński”. Pojawiają się goście, (austriacki) rockowo-popowy celebryta Tommy Lee oraz niemiecki multiinstrumentalista Ferdy Doernberg (akordeon, organy Hammonda; facet współpracował chyba ze wszystkimi tuzami ciężkiego grania w Reichu, ostatnio choćby z Volxsturmem, z którym występuje na koncertach) – a że obaj gabarytami dorównują Stefanowi, to tak się zastanawiam, czy aby to przypadkiem nie „rozmiar“ decydował o wyborze.

Spośród czternastu kawałków na płycie podobają mi się szczególnie następujące. Moc i siła, muzyczna i tekstowa, nadal tkwi w utworze „Leckt uns am Arsch 2.0”. Ten kawałek jest i będzie ponadczasowy, nie starzeje się – melodycznie i esencjalnie, no i te chórki… Piękne wejście gitary akustycznej (w greckim stylu) charakteryzuje czwarty kawałek, „Spontane Party” (zugegeben: takie były-są-będą najfajniejsze). W „Schnauze! Voll!” rozpanoszył się „Chaos R’n’R”, w którym na uwagę zasługują piękne, przeciągane chórki i solo gitarowe rodem z metalu. W zagranym szybciej „Freundschaft” wpadło mi w ucho śliczne wykończenie gitary w partii inicjalnej, tak jest – chórki też. „Zeichen der Zeit” – najwyższej próby partie gitarowe, melodyjna, dojrzała i dopracowana kompozycja dla koneserów, z każdym przesłuchaniem coraz lepsza. W przepięknym „pirackim”, szantowym songu („Leine los”) ponownie pełne pasji partie gitarowe, których nie powstydziłby się Carlos Santana z Markiem Knopflerem na dokładkę (no no, Kruno i Garry dali radę). Pięknie uzupełniane są przez chóralne, basowe pomruki w tle. Tylko lizać…, no może nie palce, ale inne części ciał pięknych, rozpustnych panien w portowych tawernach, mrużąc jedyne oko, trzymając się stołu hakiem i stukając rytmicznie drewnianą nogą (a papuga niech nie podgląda, zamknie dziób i spada). I to przesłanie „Man kann den Sturm nicht beherrschen, doch die Segel richtig setzen!“, zapamiętajcie je sobie. Zniewala „Guten Flug“, dla mnie najlepszy kawałek na płycie (nie mogę przestać go słuchać). Fantastyczny, dynamiczny rytm, wypieszczona gitara, udana partia wokalna. I piękny, mądry przekaz: „Sei dankbar dafür, was du hast // Hör auf zu lamentieren // Sei froh, dass du am Leben bist // Wann wirst du das kapieren // Sei nicht so ernst bei allem // Denn die Welt ist hart genug // Gib einfach Gas, heb einfach ab // Und guten Fluuuuuuuuuuuuuuuug // Und guten Fluuuuuuuuuuuuuuuug // Und guten Fluuuuuuuuuuuuuuuug“. Stawiam go w jednym szeregu z największymi hiciorami Wiensów jak „Es war wie früher“, „Wir werden uns nicht ändern“, „Schon damals“. „Taunz!”, jak sądzę, ma wszystko by stać się hitem. W Austrii. Z uwagi na współpracę lokalnej szychy pop i ogólny austriacki (wiedeński) klimat, ciężki do przeniesienia poza rodzimy grunt. A czy poza Austrią? Ciężko powiedzieć. Fakt faktem, że to jeden z lepszych utworów, jest moc i dynamika, są wstawki SKA – więc kto wie?

Podsumowując należy zwrócić uwagę na nieprawdopodobny rozwój muzyczny, poświadczony w portfolio Wiensów. Prowadził on od pierwszych, dość surowych w muzie utworów po tak wysublimowaną formę muzyczną, jaką poświadcza ich nowe wydawnictwo. Odnajdziemy tu przecież i Oi!, i punk, i metal (obaj gitarzyści wywodzą się z kapel metalowych, zresztą ogólnie wpływy metalu w wiedeńskim punku i Oi! są wyraźne, por. choćby brzmienie Junge Röemer), i klasyczny rock, i SKA, i szantę w klimacie Irish Punka – wszystko w jednym garnku. Rzecz jasna, odejście Wiensów od muzycznych inspiracji klasycznym Oi! stało się faktem, pewnie nieodwracalnym. Jednakowoż nowy styl jak najbardziej przekonuje. Szkoda też, że Wiensi jakoś omijają Polskę, choć pewnie bliższa prawdy będzie supozycja, że to polska scena nie dostrzega Wiensów. Z uwagi na jedyną w swoim rodzaju propozycję wizualno-muzyczną, uważam, że by się publice spodobali, niezależnie od tego, że Wiensi na scenie to istne tornado superkomórkowe. W ostatnim kawałku na płycie wyśpiewują „Auf wiedersehen!”. To dobrze, dają nadzieję, że jeszcze się doczekamy (niejednej) płyty. Mach’s gut, weiter so, ihr seid wirklich Wiens Nr. 1!

* Warto zwrócić uwagę na zniewalający i rozczulający tekst „Niedźwiadka”. Oto paka ze Stumilowego Lasu poszła razu pewnego w tango. W jakiejś spelunie dali porządnie w bańkę, wskutek czego przysłabł Prosiaczek, Tygryska wzięło na rigoletto, a Osiołek wywijał kopytkami nieskoordynowane hołubce na stole – w końcu całe naprute pluszowe towarzystwo niekulturalnie wyproszono (no proszę państwa, jak tak można?, przecież dzieci patrzą).