Jakieś zaległości mi się odnalazły z zeszłego roku. Tym razem do omówienia singielek, zatem króciutko. Tytuł: „Skinhead for a Day” (oj, w dniu dzisiejszym coraz bardziej trafiająca w sedno). Okładka: tradycyjna w symbolice. Ilość utworów na EPce: trzy, dwa oryginalne plus jeden cover (prosím pozor! bardzo poważny kandydat do hitu lata). Zespół: One Voice. Skąd: mieszane trio z Holandii i Niemiec. Znane postaci: i owszem, bas i wokal Joost (ex Evil Conduct), perkusja Phil (Dörpms), gitarzysty Andre nie miałem przyjemności jak dotąd kojarzyć. Wcześniejsze dokonania: całościowo niekiepski długograj „Tradition not Trend” (2018, ‘Sunny Bastard’), z dwoma, może trzema naprawdę dobrymi utworami. Cechy charakterystyczne: charyzmatyczny, rozpoznawalny na pierwsze ucho, mocno zachrypnięty głos Joosta, melodyjność, klimaty muzyczne bliskie stylowi klasycznego Oi!, acz grane nieco szybciej, klimaty tekstowe skoncentrowane na tradycyjnych wartościach łysej subkultury.
Jak wynika z chronologii, po dwóch latach od debiutanckiego długograja trio zdecydowało się na „pandemicznego” singla. Czy to zapowiedź drugiego LP, nie wiem. Pierwszy, tytułowy kawałek z pięknie pogrywającą gitarą, wcale melodyjnie, z nieco wycofanymi chórkami oraz ciekawym końcem. Drugi utwór, „Don’t panic”, to interesujące wejście gitary, po nim spowolnienia, w których dochodzi do głosu wokal; zasadniczo wokal Joosta robi tu całą melodię i tym samym cały utwór. Wreszcie trzeci utwór – hit! Zawsze lepiej, by najlepszym utworem na płycie był utwór oryginalny, ale z braku laku… (Gwoli poprawności: to przeróbka utworu niejakiego Davida Gatesa z roku 1972 [to był rok, panie!]). Dobra muza nie ma daty przydatności, to tak jeszcze na marginesie… Udane rozpoczęcie, następnie kunszt wokalny Joosta, w tle chórki, a wszystko to funkcjonujące na zasadzie swoistego przygotowania pod fenomenalny refren. Równie udany koniec, z dominacją garów. Kapitalnie to chłopakom wyszło, gratulacje! Podsumowując: bardzo pozytywna w odbiorze płytka.