Do odważnych Teksas należy… (Liberty and Justice, My America, 2020, Sisster Ssound Recordings)

Na zespół Liberty and Justice trafiłem jakiś czas temu. Stało się to przy okazji zaznajamiania się z „dokonaniami” teksańskiego street punka. Skoro tak wielu o tym fenomenie mówiło i pisało, to do obowiązków recenzenta należało rozpoznanie zjawiska a następnie związanie go walkami zaczepno-podjazdowymi. Napiszę jedynie, że zachwycony rezultatami rozpoznania nie byłem, czemu dałem zakamuflowany wyraz w kilku zamieszczonych na blogu recenzjach. Wśród wszechobecnej głośnej młócki bez większej troski o melodię, charyzmę i nowatorstwo Liberty and Justice gdzieś mi przepadli. Zaznaczyłem jedynie, że wśród dominującego na pierwszych – krótkich – wydawnictwach naśladownictwa stylu ‘made in Teksas’ trafiały się również fragmenty wskazujące, że chłopaki a) jako muzycy mają spory potencjał, jeśli chodzi o technikę i pomysły, b) stylistycznie być może opuszczą okopane i umocnione pozycje łysych obywateli stanu ze stolicą w Austin i podryfują w okolice The Drownsów. Znacznie lepiej już było na debiutanckim LP pięcioosobowego comba z Houston „4 All” (2019), gdzie dwa-trzy kawałki wzbudziły me bardzo poważne zainteresowanie. Podobne uczucia towarzyszyły mi zresztą przy odsłuchu wydanego w tym roku drugiego długograja „Pressure” (jakaś aluzja do kultowego LP Bishops Greenów?). Pomiędzy obydwoma wydawnictwami umknęła mi wydana w ubiegłym roku EP-ka „My America” (fizycznie jako kaseta oraz mp3), na którą trafiłem dopiero niedawno.

Omawiana pozycja zawiera trzy utwory. Są to kolejno „A new Town”, „Solitary Confinement” oraz „Cachitos Song Redux”. No i napisać chcę, że EP-ka ta bardzo mocno mnie zaskoczyła. Na plus, ma się rozumieć, może nawet na bardzo duży plus (inaczej bym o niej nie pisał, szkoda czasu na picie taniego wina). Znacząco odmienna stylistyka, zerwanie z teksańską masakrą gitarami elektrycznymi na rzecz dopracowanego w najdrobniejszych szczegółach pomysłu muzycznego zasługują na docenienie. Każdy z trzech utworów jest przy tym inny, przez co jako całość albumik jest kapitalnie zróżnicowany. W mojej opinii jako najciekawszy przedstawia się „A new Town”, który natychmiast powędrował na listę najlepszych utworów sierpnia. Mid-tempo, w melodii rys tradycyjnego brytyjskiego Oi!, w samym wykonaniu z dodatkiem mocnego przechyłu w stronę Bishopsów właśnie, mroczny, szeptano-mówiony wokal z charakterystycznym przegłosem. Na niezłą ocenę zasługuje i nieco przydługi „Solitary…”. Przede wszystkim kawałek został znakomicie zaśpiewany. I jeszcze te piękne, króciutkie wstawki gitarowe… A na koniec dostajemy akustyczny „Cachitos…”, piękny muzycznie, z wykorzystaniem najprostszych instrumentów, ponownie z „szeptanym” wokalem i kapitalnym tekstem. Przy odważnej zmianie stylu, zachowane na szczęście zostały te dominanty, które ujawniły się na pozostałych płytach. Czyli przede wszystkim rozpoznawalny, chropowaty głos wokalisty, fantastycznie pasujący do wszystkich utworów na płytce, i świeże pomysły. Tak trzymać panowie!