Tja, Berliner Weisse (WB) – jak się zdaje – przetrwali pandemię bez żadnych strat i wrócili do żywych po (analogicznie jak On the Job) sześciu latach nowym albumem. Pełnoprawnym albumem niech będzie tu dodane, ponieważ dwupłytowym (w wariancie winylowym), wszystkiego do kupy 17 utworów, cała godzina grania! Bach!
Wedle zapowiedzi i wypowiedzi to materiał, który powstawał i kształtował się w przeciągu owych sześciu lat a pandemia – znaczy się czas wolny, który z sobą przyniosła – pozwolił im wszystko doszlifować, dopracować, zgrać, nagrać i wydać. Osobiście bardzo się cieszę, że Toifel & spółka wzięli się do roboty, bo ostatnimi czasy skupiali się na różnych dziwnych rzeczach, z graniem koncertów wyłącznie dla pań na czele (koncert sylwestrowy w białych koszulach i muchach). Wrócili zatem na właściwe tory, tj. do grania i nagrywania swoiście rozumianego street punka. Wprowadzone zastrzeżenie, ‘swoiście rozumianego’, było niezbędne, ponieważ BW od samych początków grali swoje, nie dając się w żaden sposób zaszufladkować, łamiąc stylistyczne konwenanse i przez niemal dwie dekady dopracowując ów swój niepowtarzalny styl i konkretne rozwiązania w kolejnych wydawnictwach. Można ich styl lubić, nie trzeba, jednakże jedno należy im oddać: każda z ich płyt stanowiła zagadkę, co też tym razem wymyślili. No to jak już jestem w tym miejscu, to napiszę od razu, iż teraz to już poszli na całość, gdyż tak stylistycznie zróżnicowanego albumu jeszcze nie nagrali. I natychmiastowe wyjaśnienie, co by nie było nieporozumień – to bardzo ciekawa muzycznie propozycja, kto jednak oczekuje bezrefleksyjnego łomotu rodem z Teksasu (jest paru takich, nawet w Kraju Nadwiślańskim), to nie ten zespół i nie to wydawnictwo.
BW, berlińczycy, o nazwie, którą nosi również jeden z gatunków berlińskiego piwa, pojawili się na scenie na początku tego stulecia. Dalsze losy zespołu to klasyczna droga dla większości zespołów: pierwsze koncerty w klubach kultury, klubach młodzieżowych, pierwsze wydawnictwa płytowe, koncertowe supporty dla bardziej znanych zespołów, aż po osiągnięcie statusu zespołu poważanego. W portfolio pięć albumów studyjnych (nie wliczając dema). Nie tak dawno ukazała się również winylowa reedycja ich pierwszej płyty „Albtraum”.
Zostawmy jednak to, co było, i zajmijmy się tym, co otrzymaliśmy po tych sześciu latach. Nowa płyta ukazała się – jak dotychczas – jako CD i dwupłytowy winyl. To drugie wydawnictwo, po „High Five” (2015) wydane wspólnie z magdeburskim ‘Spirit of the Streets Records’ (wcześniej był ‘Scumfuck’, ‘KB Records’, ‘Bandworm Records’). Opener, „Schelle aus Berlin”, to kawałek w starym dobrym stylu. Żwawy rytm, bas Toifla, chórki, z bardzo ciekawym chwytem stylistycznym w końcówce. Trawestując tekst: tak jest, cieszymy się, że jesteście z powrotem, tak jest, stęskniliśmy się za wami berlińskie mordeczki. „Flügel” to znakomity utwór, być może najbardziej reprezentatywny dla stylu BW jako takowego na całej płycie. Nie tylko muzycznie, ale również tekstowo, dlatego warto się wsłuchać weń głębiej. Skądinąd pełne humoru, niekiedy satyryczne, ironiczne, sytuujące się po właściwej stronie ideologicznej barykady teksty stanowią jeden z konstytutywnych elementów stylu BW. Dla kogo skomponowali chłopacy następny kawałek, tj. „Für Dich”? No to jasne, wystarczy przeca rzucić okiem na okładkę. Wspaniały Berlinie, to jest ‚ein Lied nur für Dich‘, zagrany ponownie w klasycznej manierze BW. Przed prezentacją kolejnego utworu, wpierw krótka uwaga. „S.H.A.B.P.“ to w warstwie tekstowej najlepszy przykład tego, o czym napisałem powyżej. Tytulatura to naturalnie parodia hasła ‘S.H.A.R.P.’, tu zwariantyzowanego w postaci ‘S.H.A.B.P.’, czyli ‘Skinheads against brown plaques’. I pewnie wielu pozostałoby w sferze owej najprostszej interpretacji. Czyli podjęcia przez BW ważkiego problemu, iż bycie punkiem, skinem czy innym subkulturowcem nie zwalnia z obowiązku dbania o higienę; odnosi się to zwłaszcza do glac, którzy jako subkultura zawsze wyróżniali się dbałością o strój i prezencję (wpływ Jamajczyków). To dotyczy w równym, jeśli nie większym stopniu także stanu uzębienia: dopuszczalne są ‘Lack of Teeth’ (jak śpiewają Booze & Glory, „London Skinheads Crew”), niedopuszczalne są natomiast wszelkie ślady niedbałości. Naturalnie, tekst wykładać należy także – lub przede wszystkim – w innym kierunku: brązowe zęby to emblemat idiotów z prawej strony. Przechodząc do aspektu muzycznego, to uważam, że piszę o jednym z lepszych utworów na płycie: jest pomysł, są udane, uzupełniające wokal prowadzący chórki, jest i chwytliwy melodyjnie refren, na dokładkę z fenomenalnym quasi-wojskowym zaśpiewem na koniec. Jest moc w utworze „Dämonen” (tytuł w końcu zobowiązuje). BW od zawsze grali mocno, szybko i twardo, tutaj to wszystko się pięknie wymieszało, w wyniku czego otrzymaliśmy fantastyczny, żywiołowy utwór z ciekawym wstępem oraz riffowym rozwiązaniem na gitarę. „Wenn alle Stricke reißen“, no i co tu napisać? Rozbroił mnie ten kawałek kompletnie, jak dla mnie najlepszy na płycie (i bez dwóch zdań pierwsza trójka na ‘bestofce’ lipca 2021). Melodia, aktualny tekst, przepiękna partia na trąbkę w tle w drugiej części i przemawiająca do wyobraźni wizja szczęśliwego Toifla stojącego w kącie z piwem w łapce i przyglądającego się wykończonym pracoholizmem korporacyjnym szczurkom. Panie i panowie, „Selbst gewusst”, czyli totalne stylistyczne zaskoczenie po dotychczasowych utworach! Ja pierdzielę, ale chłopaki (i dziewczę) pojechali. To naprawdę trzeba usłyszeć, żeby uwierzyć, do czego BW są zdolni. Żartobliwa muza, piękne zabawy lingwistyczne w płaszczyźnie tekstu, słowem kapitalna sprawa! Na „Du & ich” (gegen Rest der Welt) powrócili do mocnego grania. Muzycznie udany, może nieco oklepany tekst, ale to pewnie reakcja na zatrważający fakt, że ciągle jeszcze zwracać należy uwagę na wartość przyjaźni. W kolejnym utworze, „0177“, doszło do zmiany wokalisty, Toifla przed mikrofonem zmienił Vale. Szybszy, może nie tak ciężki i twardy, jednak ciekawy, z pomysłem, z dodatkiem w tle… nie wiem czego, ale brzmi to fajnie, udanie wkomponowany kobiecy głos pod koniec, zwolnienie, no a na sam koniec cello. W „Miesepeter” na wokal wraca Toifel, sam utwór skomponowany ponownie w starym, dobrym stylu BW, przyspieszony, z podwyższeniem tonacji, uwagę zwracają wyraźnie wyodrębnione talerze, tekstowo traktuje o odejściu od subkultury, co z reguły spowodowane zostało po prostu życiem (zgódźmy się jednak, że ‘Geist of ‘69 ist im Herz’). „Trauriges Spektrakel” to – oprócz gry językowej w tytule – kolejna zmiana stylistyki i wokalisty, w początkowej partii dominujący wpływ reggae, ponowie trąbka w tle, następnie nieco zaskakujące bardzo mocne wejście gitar, połączone z przyspieszeniem, a potem to już chórek z Toiflem i samiczkami, no no, całkiem całkiem, to się nam chłopaki rozochocili. „Ich denk an Dich” da się posłuchać, może to utwór bez takiej rozpusty, jak poświadczona we wcześniejszych kawałkach, ale utwór trzyma poziom, pod koniec zmiana stylu, zmiana wokala i przepiękne brzmienie wiolonczeli. „Scheisse”, kawałek w muzie wręcz ‘futbolowy’, ale przedstawia stylistyczny odjazd totalny, podrasowany trąbką i kobiecym głosem. „Unerträglich selbstverständlich“, no i znów użyć należy leksemu ‘odjazd’. Zaczynamy od winylowych trzasków, jajcarskiej melodii i wokalu Vale, przechodząc przez rozbrajające wokalnie ‘one one one two fuck you’, a następnie to samo raz jeszcze, tyle że już w mocarnym brzmieniu i wokalu. „20 Jahre” (und kein Ende in Sicht) to utwór przypominający o jubileuszu grupy, muzycznie przyspieszony, tekstowo stanowiący żartobliwą prezentację wszystkich członków zespołu. „Wir schaffen das” i przechodzimy w klimaty czysto wodewilowe (sic!), dwa zmieniające się wokale, diametralna zmiana stylu w połowie utworu, akustyka wraz chóralnymi śpiewami, a na koniec ho ho Katiusza. „Gib nicht auf” – zwyczajowo dla BW na końcu albumu ląduje utwór akustyczny (por. choćby „Das letzte Geleit” z „High Five”), w wyrazie melancholijny, tutaj przepięknie przeciągany kolektywny chór, a wiolonczela żałości, płacze i zawodzi (pewnie dlatego, że to już koniec tej płyty).
Przyznaję bez bicia, że recenzowane wydawnictwo zrzuciło mnie z fotela. Chapeau bas! Nie spodziewałem się, nawet mając na uwadze i w pamięci wcześniejszą stylistyczną heterogenię wydawnictw BW, że chłopaki na poszukiwania nowych form muzycznego wyrazu wyruszą TAK aktywnie. W rezultacie otrzymaliśmy pięknie stylistycznie zróżnicowany, poświęcony rodzinnemu miastu album, na którym efekty muzycznych odkryć (wodewil, reggae, Fußballsongi) przeplatają się ze streetpunkową muzą spod znaku klasycznego brzmienia BW. Napisać by można: tak, jak kolorowy jest Berlin, tak kolorowa stylistycznie jest ta płyta; jak żwawo bije serce nadsprewiańskiej metropolii, tak żwawo opiewają ją jej dzieci. Spoglądając całościowo jest to doskonała rockowa robota oraz kolejny WIELKI krok na muzycznej drodze chłopaków. I jak sądzę, nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Myślę jednak i nieco się zarazem obawiam, że „Spüre Dein Herz” nie jest propozycją dla każdego; dla wielu może być kompletnym – chyba zbyt dużym – zaskoczeniem. Co z kolei spowodować może przeciwstawne reakcje w jej recepcji: od aprobaty po odrzucenie. Ale tak to już jest, poszukiwania, przecieranie szlaków są czynnościami obarczonymi dużym ryzykiem, których faktyczną wartość ustanowi dopiero upływający czas.
PS. Na pierwszą transzę winyla się nie załapałem (stąd tylko standardowe fotki), rozeszła się w trymiga. ‘Coretex’ sygnalizuje, że następna będzie dostępna już za tydzień. Szykuje się zatem wyjazd (hip hip hurra!), Holka (albo ‘Flix Bus’) już się cieszy a Covid 19 niech się wali.