Pogoda w sobotę (20. października) była zgodna z zapowiedziami sprzed tygodnia. Pochmurnie, dżdżysto, deszcz wisiał w powietrzu. Ale kolarze to twardy ludek, zatem wyszykowałem się i hajda, na rondo. Ruszyliśmy w czterech, spoglądając z niepokojem w niebo. Oczywiście, zaczęło mżyć. Zastanawiałem się (na głos) nad sensownością kontynuowania jazdy, sugerowałem swoją rezygnację, ale chłopaki mnie zmotywowali. Jak to jednak często bywa, w pewnych sytuacjach decyduje za nas los. Przed „Starzyńskim” pękła mi szprycha (tak tak, naturalnie ta, na której zamocowany jest nadajnik) w wysłużonej, deszczowo-zimowej przedniej Ambrosii 23 i było po jeździe. Chłopaki pomknęli dalej, kątem oka widziałem, że za rondem przyłączyło się ze trzech, czterech gości. Znając życie, to po drodze pewnie się rozpogodziło:(
W niedzielę (21. października) chłopaki świętują zakończenie sezonu (beze mnie). Będą puchary, nagrody, małe co nieco z grilla. Zwycięzcom gratuluję, obiecuję w przyszłym sezonie stawiać większy opór:) Ale jeździmy dalej, przecież faktycznie to dla nas sezon trwa cały rok.