No proszę, ani się człowiek spostrzegł, a tu Fialkowcy wkroczyli w wiek dorosły. Powstali przecież już w 2000 r. (mniej więcej w tym samym czasie rozpoczęli grać Nežfaleš i „ojki“ spod znaku Muerti), w mrocznej i dzikiej krainie rozpościerającej się za końcową stacją linii metra „B” (Černý Most), a znani byli również w Polsce przede wszystkim w pierwszym okresie działalności (na ile się orientuję, powstały nawet przekłady ich tekstów na język polski). Sympatyków i w Czechach, i w Polsce znaleźli głównie we frakcji zwolenników bardziej melodyjnej i lżejszej odmiany punka, jaką – bez zmian – grają do dziś, i którą odnajdziemy również na najnowszej płycie (dodam, że prócz stricte punkowych kapel, jako zaczyn dla własnych poszukiwań wskazują i Perkeli, i Booze & Glory).
Ujmując Fialkowców w ich całokształcie, powiedzieć przyjdzie, że charakteryzują ich mnogie znaki rozpoznawcze zarówno w sferze imagu, jak i tonu, niepozwalające ich pomylić z żadną inną kapelą. Z zakresu dźwięków były to praktycznie od samego początku i są w dalszych ciągu: niezwykła melodyjność (wspomnę jedynie superhity Černý ovce, Svět, Good bye Ramones – utwór kończący każdy koncert Fialek, na którym miałem okazję być), uzyskiwana często poprzez wstawki na syntezator lub/i na pianino, dalej zmultiplikowany wokal (od czasu, kiedy to frontman Kečup na parę miesięcy zaniemówił), z kolei w płaszczyźnie językowej znamienną dla Fialek jest dominacja pluralnych form zaimkowych („my”, „wy”), co – wbrew pozorom – ma spore znaczenie dla publiki (kwestia identyfikacji). Nie powinniśmy zapominać i o ważnej dla zespołu funkcji symboliki liczb. O ile w dwudziestowiecznej historii Czech liczbą znaczącą jest ósemka (1938, 1948, 1968), o tyle dla Počernickich boys, boys, boysów właściwa będzie siódemka. A to przyznają się do (muzycznej i symbolicznej) fascynacji dziedzictwem roku ’77 – jedna z ich płyt nazywa się przecież „Kapitán 77”; a to „F” jest siódmą literą czeskiego alfabetu; a to nowy album trwa dokładnie 77 minut (wliczając bonus na CD w postaci zawierającej szesnaście kawałków kompilacji „best of”). O ile bez jakiś większych problemów wywalczyli sobie akceptację muzyczną, o tyle ciężej się (niektórzy) z członków zespołu mieli w sferze imagu. Wąskoportkowcy – ich niedogmatyczny wygląd (fakt, niekiedy wyglądali jak wcześni Guttersnipsi) stanowił początkowo poważny punkt sporny między punkową publiką w Czechach a zespołem, z wysuwanymi posądzeniami cięższego kalibru o bycie zniewieścialcami lub wręcz „teploušami” włącznie. Od początku bronili jednak własnego rozumienia punka, własnego rozumienia świata, prawa do takiego a nie innego wyglądu itd., i obronili z całkiem niezłym skutkiem. Dziś stanowią nieodłączną część czeskiej sceny punkowej, najczęściej kończą rodzime koncerty jako gwiazda, niedługo grać będą w Pradze z Addictami.
Wydany w grudniu ubiegłego roku album „Je ti to málo”, stanowi czwarty długogrający album The Fialek (legalnie i bezpłatnie do ściągnięcia z homepagu zespołu: www.thefialky.cz). Pierwszym długim wydawnictwem był „Průser” (2007; ciekawostka: w grudniu bieżącego roku ukaże się reedycja na winylu), następowały „Šance” (2008), „Kapitán 77” (2011), natomiast w 2015 r. ujrzała światło dzienne fantastyczna „bestofka” („Co krok, to 15 let punkrock”). Tym, co mnie w pierwszej chwili zastanowiło i zastanawia nadal, to brak pytajnika w tytulaturze, formę pytajną zdania suponuje przecież charakterystyczny dla czeszczyzny szyk przestawny. Mniejsza o to, od wkraczających w wiek dojrzały oczekujemy przemyślanych i dojrzałych czynów, w przypadku „dorosłego” zespołu czynów męskich – w płaszczyźnie muzycznej i tekstowej. Jak to wygląda w przypadku nowego wydawnictwa?
Winyl zawiera dwanaście utworów, dołączony CD, jak wspomniano, szesnaście. Zasadniczo wszystkie kawałki na winylu są nowe, jedynie bonusowe „Feeling” (cover „No Feeling” Sex Pistols) i „Pod tlakem” (cover „Under Pressure” Queenów) ukazały się na wcześniejszych singlach. Płytę promował klip „Kérky od Terky”, hołdujący? promujący? nadworną tatuażystkę kapeli (oprawy wizualnej doczekało się sześć utworów, co stanowi w czeskich stosunkach rzecz niespotykaną). Pomijając kompilację, z natury rzeczy gromadzącą najlepsze, co dany zespół wydał, nowy album wydaje mi się być najciekawszym i właśnie najdojrzalszym z dotychczasowych. W ogólności kontynuuje muzycznie klimat wcześniejszych wydawnictw. Sympatycznie, melodyjnie, z wpływami SKA w kawałku „Počernice story”, nogi podskakują (nawet bez syndromu niespokojnych kończyn dolnych), człowiek sobie podśpiewuje. W szczególności rzec można, że pojawiają się, co prawda, nowe rozwiązania, poświadczone są rezultaty autorskich poszukiwań, jednak wszystko się mieści w granicach normy. Nie oczekujcie zatem na nowym albumie odejścia Fialek od ichniejszego, charakterystycznego stylu, co może stanowić powód do krytyki, szczególnie dla tych, którzy z różnych względów nie są do nich przekonani. Aczkolwiek muszę się do jednego przyznać… Za pierwszym razem przesłuchałem album z włączoną funkcją losowego odtwarzania i z każdym kolejnym utworem coraz bardziej się obawiałem, że nie dostanę tego, co do tej pory od każdego albumu The Fialek dostawałem: przynajmniej jednego superhitu. Ale się doczekałem. Tytułowy utwór wytrzymuje porównanie wspomnianymi, pochodzącymi z wcześniejszych płyt hiciorów. Naturalnie, mamy dużo chórowego Oi! Oi! Oi! (ciekawe, że na nowej płycie Stomperów „Althergebracht” nie pojawia się ani razu), jak na każdej dotychczasowej płycie zresztą, w końcu recenzuję płytę grupy spod znaku unity.
Tekstowo poruszają się Fialkowcy w dotychczasowych klimatach. Przedstawiają normalne (subkulturowe) życie, zwłaszcza klimatów Horních Počernic. O ile decydują się na wejście w jakieś wyższe rejestry życia społecznego, co rzadkością, robią to bez większego zadęcia, bez krzykliwej, afiszującej kontestacji, politykowania itp. Transportują tedy ultrapozytywny przekaz tekstowy, wywołujący u każdego politycznie i społecznie niezaangażowanego słuchacza uśmiech na twarzy. W kawałku „Tatér” podkreślają specjalną – ich zdaniem – funkcję tatuażysty. Wydaje mi sę, że ujmowanie go jako pośrednika między ciałem a duszą osoby tatuowanej stanowi kwestię mocno wątpliwą (to samo powiedzieć można i o masażystach – polecam się); niezależnie od tego jest pewnie jeden z najwolniejszych kawałków Fialek w ogóle.
W słowie końcowym zwrócić chciałbym uwagę na coraz większą staranność, jaką kolejne zespoły (również) punkowe lub Oi!owe dokładają do strony nazwijmy ją „wizualnej” nowych wydawnictw. Pomijając mistrzostwo w tym zakresie, jakim charakteryzowały się dwa ostatnie albumy Cock Sparrer, ręczne malunki okładziny winyla Turbolovera, także Fialkowcy nie zaniedbali tego aspektu. Okładkę ilustruje twarz Sida Viciousa (jest i Nancy Spungen), którą – uwaga ciekawostka! – można zmieniać (cztery warianty okularów). Sam winyl jest zielony, w limitowanej edycji nabywca otrzymał również koszulkę zespołu i okulary. Również dołączanie do winyla wersji na CD staje się pomału standardem (tak uczynili przecież i weterani włoskiego Oi!, czyli Nabat). W jakiś sposób rekompensuje to obłędnie wysokie ceny winyli.