12 luty

Jednak się udało. Przetarło się, sobotnie wiatrzysko przewiało ulice, piękne słońce – idealne warunki do jazdy. Dlaczego uzbierało się nas tylko czterech, w tym kolega, który bywa rzadko a R. miał akurat wolne w robocie i przyjechał – tego nie ogarniałem (na początku, potem zrozumiałem). Jak by i oni nie przyjechali, to byśmy znowu jechali we dwóch z Jarkiem. Początek sezonu już niedługo, bliżej niż się wielu wydaje, dwa tygodnie ze względu na pogodę się nie dało jechać… No nic, nie moja sprawa. Jechaliśmy sobie spokojnie do NDM, za łukiem – tam, gdzie suwerenny teren Kozy – przycisnąłem mocniej, co by zobaczyć jak noga – całkiem całkiem. Jeszcze przed mostem R. zawrócił, akurat zawracał również Mirek, dwóch innych gości jechało z naprzeciwka. My pojechaliśmy dalej i… spore zdziwko. W drugą stronę pomykała stara ekipa, S., R. M., czwartego nie dostrzegłem, bo byłem akurat na przedzie. To jakaś nowa ustawka się ustabilizowała? Teraz co poniektórzy będą jeździć w odwrotnym kierunku?

Nie myślałem, że kiedyś to napiszę, ale dalsza (i w kolejnych „pozasezonach”) jazda na Rondzie w okresie „bezpunktowym” traci dla mnie sens. Efektywniejszy trening zrobię na hulajnogach lub na Kozie. Również względy czasowe przemawiają za rezygnacją: pojadę o ósmej rano, zarobię w ten sposób dwie godziny czasu.