29 styczeń

W sobotę jechać się nie dało. Mokro, potem zaczęło padać. W niedzielę, 29. stycznia, poprawiła się pogoda na tyle, że wybrałem się po dokładnie trzech tygodniach na Biance na Rondo. Pod ‘Arkadią’ nikogo, na Starzyniaku nikogo, na Płochocińskiej czekało dwóch ze starej gwardii, a po drodze dołączył i trzeci. Pogodowo zaczęło się robić nieciekawie, opadająca mgła przy dokładnie zerowej temperaturze mogła zwiastować problemy. Takie, że ci, co mają dalej do domu, zaczęli przebąkiwać o rezygnacji. Zwłaszcza jeden. Niestety jakby przeczuwał… Napiszę tylko tyle, że faktycznie zawrócił, w asekuracji drugiego. Zdrowia! A ten trzeci, jak już się wszyscy pozbierali, to pomyłkowo zabrał telefon tego, co przeczuwał, i też musiał zawrócić. Wszystko jasne? Potem jechałem już sam. Mocno wiało, mokro, ślisko, warunki wcale nie szosowe. Jeszcze przed rondem w Czosnowie porządnie pogonił mnie wyrośnięty pies, jakby mnie dorwał, to by mogło być groźnie. Ale skończyło się na szybkim sprincie. Powrót już bezproblemowy.