W poniedziałek padało. Stąd trening wypadł dopiero we wtorek rano. Wolnopomykacz naturalnie. Z wiatrem wypadło tym razem tam, z powrotem pod wiatr, ale nie było tak źle – noga wypoczęta, to hulała aż miło. Wolnopomykacz zwany jest również ‘czołgiem’. A to dlatego, że w zderzeniu z nim niewiele pojazdów ma szansę. O takiej latarni nawet nie ma co mówić. Nie miała biedulka żadnych szans… Jak widać na załączonym zdjęciu.
W trakcie środowego, porannego treningu nic ciekawego się nie wydarzyło, żadnej przewróconej latarni, wiatr się zmienił i pomagał na powrocie. W czwartek rano trafiło się dwóch ślepych cierpiarzy, blokujących DDR-a. Dobra forma jak na (sprzyjającą) i wcale niezły przejazd. Uświniony hulajnożysta musi być, jeśli mokro na jezdniach/DDR-ach. Koniec i kropka – inaczej się nie da. Po słabszej sobocie na Rondzie zaistniała potrzeba dotrenowania. Stąd decyzja, mimo że prognoza zapowiadała opady, na bardzo ranny przejazd na wolnopomykaczu. Prognoza się sprawdziła, Deszczowa Chmura w końcu mnie dopadła, po tylu upokorzeniach w lato. Zaczęło najpierw kropić już na powrocie, na poważniej zaczęło popadywać koło Syrenki, a potem się całkiem rozpadało. W butach chlupało, dobrze że na górze miałem ortalion, który nie przemięka. Ale w sumie to bywało gorzej. Trening zrobiony? Zrobiony! Zatem wszystko jest w porząsiu.