8 styczeń

A mogło być tak pięknie… Czyli trzy dni jeżdżenia. Nie, w piątek wieczorem musiało oczywiście przyśnieżyć. Rano w sobotę co prawda śniegu już nie było, ale jechać się nie dało – kałuże do kolan. Z tego, co wiem, nikt w sobotę nie jechał. W niedzielę, 8. stycznia, już było dużo lepiej. Rano jeszcze mokro, ale wiatr przesuszył do dziesiątej asfalt. To, co pomaga, często również przeszkadza. Dziś wiało z południa, co oznacza kłopoty na odcinku od mostu do Łomianek. I tak właśnie było. Uzbierało się nas siedmiu, Irek jechał tym razem we właściwym kierunku, wszyscy się dzielnie trzymali do dwóch kilometrów do świateł, po tym zostaliśmy ze Sławkiem we dwóch. Za stacją poczekaliśmy na resztę i do mostu dojechaliśmy razem. Za mostem się zaczęło… Do ronda w Czosnowie dojechaliśmy jeszcze razem, potem znów zostaliśmy ze Sławkiem we dwóch. Porządną robotę odwalił R., który w pojedynkę pod wiatr do nas doszlusował. Wiało naprawdę mocno, a w takich warunkach widać od razu, kto jeździ (kto może jeździć, powinno brzmieć, bo nie każdy może, z różnych względów), a kto nie. Przy Wóycickiego spotkaliśmy ze Sławkiem teleportowanego Irka, który pojechał skrótem. To był porządny, siłowy trening.