9 styczeń

Prawie cały miesiąc bez szosy. Parę zim z rzędu było dla kolarzy/rowerzystów łaskawych, bywało mroźnie, lecz nie było aż tak śnieżnie/mokro/ślisko. A zima przełomu lat 2021/2022 taka właśnie jest. Jeździć na szosie praktycznie się nie dało, w moim przypadku mogę jednak zawsze liczyć na wolnopomykacza, na którym się jeździ w każdych warunkach (poza klasyczną gołoledzią, bo nie da rady się odbić nogą). Stąd też i forma jakoś znacząco nie spadła.

W niedzielę, 9. stycznia, pogoda-marzenie. Na minusie, ale słonecznie i wreszcie sucho. Pomimo tego skład mocno zdekompletowany, bo raptem siedmiu klientów się uzbierało. W grupie panowała zgoda – trzeba jeździć, póki można, bo za chwilę albo nas zawieje/zamiecie, albo nas zamkną. No to jechaliśmy. Rwało się, bo poziom wytrenowania różny, zimowe ciuchy mocno ograniczają zakres ruchu, powietrze mroźne, stąd i oddychać pełnymi płucami nie sposób. Na dokładkę wiało, zwłaszcza na Rolniczej dawało centralnie w paszczę (wykopki nadal nie skończone). Przepaliłem nogę do NDM, potem jechaliśmy trochę razem, potem kawałek we dwóch odjechaliśmy. Za Grunwaldzkim złapałem gumę i wracałem na piechotę. Szytek Conti Grand Prix 4000s zasadniczo już na rynku nie ma lub kosztują fortunę (prawie 400 PLN, tyle co porządna opona samochodowa), 5000 albo dętkowe, albo bezdętkowe. Trzeba będzie chyba przesiąść się na coś tańszego, dostępnego (może Tufo?).