5. listopada 2021 r. (gdzie: Remont, kto: Armia)

Górnołużyckie powiedzenie brzmi: „koło časow so wjerći”. Wykładnie znaczeniowe są dwie: obracanie się koła czasu wskazuje na nieustanny ruch tempus, jednakowoż czas jest również pętlą, cyklicznym obrotem – czyli powtarzaniem się pewnych zdarzeń w danym czasie (i miejscu). Między 16 a 17 rokiem życia (zatem jeszcze przed przewrotem), pewnego jesiennego wieczoru kumpel wyciągnął mnie na pierwszy mój poważny koncert. Miejsce koncertu ‘Riviera’ (udało się usiąść na krzesełkach), grało coś, czego nie pamiętam, Voo Voo i Armia. Starsze Szczęście mając ukończone 15 lat udało się – co prawda pod czujnym okiem ojcowskim – pewnego jesiennego wieczoru na pierwszy swój poważny koncert. Miejsce koncertu ‘Remont’, grała Armia. Nic dodać, nic ująć.

Wedle różnych zapowiedzi, w necie podawano bowiem sprzeczne informacje, przed Armią grać miał jakiś support. Albo go nie znaleziono, albo w ogóle miało go nie być, w każdym razie oglądaliśmy na rozgrzewkę film. „Drogę na Wschód”, ma się rozumieć. Po godzinie z kawałkiem publika zaczęła marudzić, plusem filmu było to, że usłyszeliśmy „Aquirre”, którego to utworu chłopaki nie zagrali. Zważywszy, że w ten sam wieczór w ‘Stodole’ grał Kult, to publiczność dopisała; przyjemne uczucie, znowu być jednym z młodszych na jakimś koncercie:).

Armia wystąpiła w takim składzie, jaki w tej chwili może być. Z pierwotnej załogi nie ma już Bryla, Stopy… wyruszyli w drogę na Wschód. Z dorobku zagrali w piątek całą „Legendę”, chyba nawet w kolejności z krążka. Po śmierci Bryla jęto w Polsce kolportować tezę, jakoby czarny krążek Brygady Kryzys był najważniejszą płytą w historii polskiego cięższego rocka. Nic nikomu nie ujmując, dla mnie numerem jeden była, jest i pozostanie właśnie „Legenda”. Muzycznie to materiał marzenie, nikt w Europie wówczas tak nie grał, a brzmienia nie powtórzył nikt, mistyczna otoczka, idealnie dobrane teksty; do dziś to płyta hej hej niezwyciężona. (A propos – w tym roku mija trzydziesta rocznica wydania krążka). I całą „Legendę” odśpiewałem na cały głos wraz paroma setkami współuczestniczących. Koncert trwał grubo ponad półtorej godziny. Publika nie dawała za wygraną, załoganci bisowali zatem cztery lub pięć razy, na bisy grali materiał poLegendowy. Osobiście żałuję, że nie zagrali niczego z „Antiarmii”, najlepiej „Aquirre”, „Saluto”, „Bombadil”, „Jestem drzewo, jestem ptak” – wtedy ‘Remont’ pewnie by odleciał, „Święto rewolucji” też mogłoby być. To dziś już materiał w dużym stopniu zapomniany, a szkoda, bo muzycznie (eh, to brzmienie i energia) się broni. Ostatnim bisem był ponownie zagrany „Przebłysk 5” alias „Światło” i wszyscy, którzy jeszcze nie wyszli, ruszyli w tany. A na koniec piękne pożegnanie muzyków z publicznością.

To był fantastyczny koncert. Młodemu się podobało, a to już o czymś świadczy.