W sobotę, 25. września, mój udział w sobotniej gonitwie był krótki. Zdecydowałem się na jazdę bez przedniej, uszkodzonej tydzień temu przerzutki, co skutkowało spadem łańcucha już na Starzyńskiego. Szybko założyłem, bo chłopaki czekali, przycisnąłem i spad numer dwa. Nie miało to więc sensu, powrót do domu i tydzień na rozwiązanie problemu, bo bez sobotniej popierdalanki to cały tydzień stracony. Chłopaków trochę zmoczyło, ale później się rozpogodziło.
W niedzielę, 26. września, przygrzało. Oczywiście ubrałem się za ciepło i zdychałem na Kozie z przegrzania. Na rondzie krótka narada, jak jedziemy, bo przez W-wę ciągnęli pół- i maratończycy, stąd Słomińskiego była wyłączona z ruchu. Sąsiad zarządził, że pojedziemy ścieżką przez Gdański i faktycznie się udało: wstrzeliliśmy się w dziurę między biegaczami i nas obstawa przepuściła. Jako że po ścieżkach na szosach jeździ się z większą dozą uwagi, przez co wolniej, grupa ze Starzyńskiego ruszyła bez czekania, w przekonaniu, że wybraliśmy inną drogę. Na Jagiellońskiej doszło zatem do małej pogoni, tempo ponad 45 km/h, dorwaliśmy nygusów przy FSO. Przy Płochocińskiej kolejna większa grupa, pozostali dołączali po drodze. Znakomita większość wybrała Pomiechówek, na Nasielsk pojechało może z 15 osób. Bezwietrznie do NDM, stąd i znacznie wyższa prędkość; miejscami mocno ponad 50 km/h. Za stacją w NDM poszła ucieczka i nie mogłem zwyczajowo przycisnąć. Przejazd powrotny przez W-wę nieco utrudniony, ze względu na pozamykane ulice, trzeba było korzystać z DDR-ów i przeciskać się między samochodami. Pogodo trwaj!