4-5 wrzesień

Śpiewa Incident w utworze „Víkend” („Pouličná odysea“, 2016): „Tak nech už príde víkend”. Oj, święta prawda, znana klasie robotniczej. A jak już przyjdzie weekend, to kto tylko może, ten pomyka na Rondo. W sobotę, 4. września, rześko, bardzo rześko. Stąd trykot z długim rękawem, na dole jeszcze na krótko. Spod Arkadii ruszyło nas czterech, po drodze dołączali pozostali i uzbierało się ponad dwudziestu chłopa. I równo dwie dziesiątki dojechały tym razem do poprzecznej w Łomiankach. Szło szybko, jednak bez większych akcji zaczepnych, rozrywających grupę, stąd też odpadło może z czterech (jak Żoliber przycisnął do 53 km/h). Przy tak licznej grupie ciężko się przepchnąć do przodu, dlatego i brak uczestnictwa w finiszach, i interwały na końcu (kiedyś przypłacę to samotnym powrotem, odpuszczanie i doganianie towarzystwa w sobotę to igranie z ogniem:)).

W niedzielę, 5. września, nieco cieplej, ludzi ogrom. Tylko jakieś Ironmeny miały pomykać po Modlińskiej (mogłem się dołączył – Koza by tam pasowała), dlatego też musieliśmy trochę się poprzeciskać między samochodami, barierkami i takimi tam. Tym razem Nasielsk nie wracał, aczkolwiek liczebnie wyglądało to raczej słabo. Inaczej niż na Pomiechówku, gdzie frekwencja jak zawsze dopisała. Tym razem bez specjalnych ekscesów szybkościowych, raz tylko przekroczyliśmy 50 km/h. Powrót – z uwagi na nieprzeszkadzający wiatr – był całkiem przyjemny; praktycznie poniżej 44 km/h nie schodziłem. Za to jak skręciłem i wiatr zaczął wiać w pysk, to prędkość zeszła do 36-37 km/h i zaczęła się orka. Nie przeszkadza mi to, lubię się zmęczyć, szkoda tylko, że do następnego weekendu całe długie pięć dni.