Kolejne dwa piękne, słoneczne dni na koniec tygodnia. Czy ostatnie takie w tym sezonie? Oby nie. Przez oba dni trwał remont po północnej stronie Słomińskiego, zamknięte były również przejścia dla pieszych do Arkadii i DDR (na rowerach szosowych ciężko było przejechać). Nie zniechęciło to Babkowiczów, którzy stawili się po przeciwległej stronie ronda.
W sobotę, 14. sierpnia, ruszyła nas trójka, dogonił nas jeszcze jeden z Żoliberów; w sumie uzbierało się jednak ponad dwie dziesiątki zapaleńców. Jak było? Szybko, po raz kolejny zszedłem poniżej dwóch godzin brutto (1.56.54; netto grubo ponad 42 km/h), przy delikatnie niesprzyjającym wietrze, co wskazuje, że pojechaliśmy jeszcze szybciej niż w zeszłym tygodniu. Sprinty były, a jakże – przeca sprint musi być. Żoliber sprintował przed radarem na „autostradzie” za pierwszym cmentarzem z szybkością 61 km/h, gratulacje!
Niedziela, 15. sierpnia, jeszcze cieplej niż w sobotę, jeszcze więcej ludzi (przez rozjazdem na Chotomów grubo ponad 50 osób), ale na Pomiechówku (na Nasielsku jest zawsze szybko:)) szybko tylko momentami (piszę o odcinku do mostu). Przed hopkami poszło ostro, ponad 50 km/h, potem się towarzystwo czaiło i czarowało: raz zwalniali, raz przyspieszali itd. Nie poszła żadna ucieczka, zatem w spokoju sumienia mogłem przycisnąć Kozę za stacją. A dalej to klasyka: na moście w lewo, potem przez „gdańską” w prawo, potem za 10 km w lewo, potem w prawo… A może na odwrót? No, tak jakoś to idzie. Było fajnie, noga się przyzwyczaiła do miejskiego roweru, wiaterek nie przeszkadzał, a jak powiało z tyłu to i 47 wskakiwało na liczniku. Bardzo udana przejażdżka.