24-25 lipiec

Czas wakacji to i mniejsza frekwencja na Rondzie. W sobotę, 24 lipca, ruszyłem spod Arkadii sam, co się dawno nie zdarzyło. Również na Rondzie Starzyńskiego nie było nikogo, na Jagiellońskiej dołączył jeden, tradycyjnie spora banda czekała dopiero przy Płochocińskiej. Na oko uzbierało się nas ze dwadzieścia osób. Ci, co nie przyjechali, niech żałują. Sobotnia przejażdżka była bowiem absolutnie szalona. Od Jabłonnej było delikatnie z wiatrem, co spowodowało szybką, a nawet bardzo szybką jazdę od samej kreski. Chwila nieuwagi i uciekliśmy w ośmiu (tak, dojechaliśmy). Po drodze, co by się nie nudzić, zrobiliśmy sobie cztery sprinty: dwa tradycyjne – pod górkę przed mostem i na koniec przed poprzeczną w Łomiankach (trzeba kontrolować prędkość, bo można nie wyhamować i przywalić w blachosmroda, jak się już parę razy zdarzyło), oraz dwa nowe – na hopce wzdłuż S7 (Żoliber z Markiem pomykali z przodu, ja starałem się nie odpaść; prędkość ponad 50 km/h) oraz na ‘autostradzie’ za pierwszym cmentarzem. Wszystkie sprinty wygrał zdecydowanie mistrz w tej konkurencji, czyli Żoliber (gratulacje). Pod koniec nawet się urwałem, ale czerwone zniweczyło szansę na sukces.

Niedziela, 25 lipca, od jakiegoś czasu ‘tradycyjna’. To znaczy Koza, do mostu z grupą, za mostem samotna walka z czasem. Do NDM chłopaki się tym razem nie opierniczali, chwilami szło mocno ponad 50 km/h i musiałem mocno popracować, co by nie odstawać. Samotny powrót z kolei słaby, bo pod wiatr (ledwo można było utrzymać 40 km/h). Gorąc spowodował, że z czarnego kombinezonu zrobił się biały – efekt soli z potu.