25-26-27 grudzień

Pogoda wigilijna spłatała nam niestety psikusa. Wstępnie byliśmy dogadani na jazdę, ale warunki na to nie pozwoliły. Pozostał zatem trenażer (na hulajnodze przy deszczu ślizga się zarówno noga odbijająca się, jak i ta opierająca się na pomoście – efekt: jedzie się trudno, wolno, prawdopodobieństwo fiknięcia kozła wysokie). Następne trzy dni pod względem aury zapowiadały się jednak wcale obiecująco.

Zasadniczo na Rondzie od lat jest tak, że w pierwszy dzień świąteczny, 25 grudnia, z reguły jeździ mała grupa (rzadziej), o ile w ogóle ktoś jedzie (najczęściej). Znana od czasów rzymskich afinicja do liczby trzy, w niemieckim przetrawestowana jako „alle guten Dinge sind drei”, sprawdziła się i w tym przypadku: znalazło się i pomykało trzech śmiałków. Jeszcze tylko szybciutka korekta hamulców (tarczowych, minimalny odstęp zabudowanych klocków od tarcz powoduje, iż tarczówki są średnio nadatne do jazd w gorszych, zwłaszcza jesienno-zimowych warunkach) przez kolegę jeszcze przed Jabłonną i pajechali kazaki… Pojechali kolegialnie, towarzysko w tempie akurat takim, by spalić wigilnego karpika, łososia, śledzika pod różnymi postaciami, pierodżi, sałatkę warzywną, kompot z suszu i – rzecz jasna – różne ciasta. Warunki pogodowe takie, jak w ostatnich trzech weekendach: mokro, kałużyście. Bianca wyczyszczona po ostatnim dżdżystym weekendzie nadawała się ponownie do czyszczenia. Ale że jutro też jedziemy, pogoda będzie pewnie taka sama, to nie ma co tracić czasu.

W drugi dzień świąteczny, 26 grudnia, na Rondzie z reguły pojawia się już znacznie liczniejsze towarzystwo. I tak właśnie było i tym razem. Jeszcze w Jabłonnej było nas jedenastu, po drugiej hopce zostało siedmiu. Tempo, tempo, tempo zabójcze dla tych, którzy przy świątecznym stole w pierwszy dzień Świąt przesadzili z jadłem lub napitkami. Dojechaliśmy jako tako do ronda w Czosnowie a tam już rozpętała się rzeźnia, z prędkościami dochodzącymi przez dłuższy czas do 50 km/h. Grupa się dzieliła, scalała, znowu dzieliła i znowu scalała. Ostateczne, dzięki światłom i przymulonym świętami kierowcom blachosmrodów, do Łomianek wszyscy dojechali razem.

Pięknie się w tym roku ułożyło, bo zaraz po Świętach wypadła niedziela (27 grudnia). Było chłodnawo, zatem na zimowo, na Rolniczej pełno zamarzniętych kałuż, trzeba było uważać, niekiedy objeżdżać pasem dla jadących z naprzeciwka. Frekwencja w niedzielę podobna do tej sobotniej, z tym, że jeden kolega odpadł z powodu gumy jeszcze na Modlińskiej. W mocno wietrznych warunkach do mostu w NDM jeszcze jak cię mogę, za mostem wiatr nieco z boku, było ciężko, a już na Rolniczej to była masakra: po wyjściu na zmianę centralny wiatr stawiał człowieka dęba razem z rowerem. Stąd też i grupa, po którejś z ostrych zmian Marcina, rozpadła się na części. Nas czterech w pierwszej i jazda na ostro, pozostali jechali soft.

Za tydzień, jak pogoda pozwoli, będziemy jechać cztery dni pod rząd:) I’ll never change I’m addicted to road bike.