19-20 grudzień

Listopadowej pogody w drugiej połowie grudnia ciąg dalszy… Można z tego wszystkiego, ten tego ten, dostać globusa, no chyba, że się jeździ na Rondzie, wtedy żadne globusy nie grożą. W szczegółach to wszystko ułożyło się dokładnie tak, jak przed tygodniem: pogodowo i składowo lepiej było w sobotę, całkiem słabo w niedzielę.

W sobotę, 19 grudnia, pomykało nas w sumie dziesięciu. Do NDM grzecznie i towarzysko. Za mostem dmuchnęło w paszczę i ciężko było jechać. Nieco przypadkiem za hopką przed Czosnowem, przy którejś ze zmian, urwaliśmy się z Ryszardem, przed samym rondem w Czosnowie spotkaliśmy Sąsiada, z którym uciąłem sobie pogawędkę – a w międzyczasie Ryszard zwiał. I tak sobie przez parę kilometrów jechaliśmy: ja sto metrów za Ryśkiem, grupa sto metrów za mną. Aż w końcu grupa się wzięła do roboty i od drugiego cmentarza na Rolniczej jechaliśmy już wszyscy razem. Dwa nygusy próbowały jeszcze finiszować na ostatniej prostej, ale zatrzymało ich czerwone.

W niedzielę, 20 grudnia, uzbierało się nas tylko pięciu. Winna „globusowa” pogoda, bo siąpiło i jezdnia całkiem mokra. Spod Arkadii ruszyliśmy z Robertem, dołączył Jarek, potem Witek i jeszcze jeden kolega. No i tak sobie kręciliśmy. Aż do Rolniczej, ma się rozumieć. Bo wtedy co poniektórzy zaczęli sprawdzać nogę. No i kurka, mało brakowało a bym strzelił, ale jakoś wytrzymałem. Od początku chlapało spod kół na wszystkie strony, także tym, co jechali bez maski i okularów, pod koniec błyskały tylko oczy spod centymetrowej warstwy błota. O stanie trykotów i spodni lepiej nie wspominać; przy powrocie trwała ożywiona dyskusja, czy da się jeszcze je doprać, czy należy je już spisać na straty. Zdania były podzielone, ja doprałem, no prawie:) Teraz trzeba brać się za czyszczenie Bianci Celeste, bo przeca tak, jak na weselu trza być w butach, to w święta – w tym roku dwa zwyczajowe czerwone terminy w kalendarzu plus niedziela – jeździć należy na rowerze czystym.