Witamy z powrotem (Hass, Macht kaputt, was längst kaputt ist, 2020, Aggressive Punk Produktionen)

Hass ist zurück!!! Hass, czyli jedna z legend niemieckiego punka i zarazem jeden z najdłużej grających zespołów punkowych w Niemczech (rokiem założenia grupy jest rok 1978; przerwa w działalności miała miejsce w latach 2001-2007), stawiana w jednym rzędzie z Toxoplasmą, Canal Terror, Slime, Razzią, Schleim Keim i paroma dziesiątkami innych (jestem zdania, że niemiecka scena punkowa lat osiemdziesiątych minionego stulecia przewyższała pod względem jakości i ilości uznawaną bezrefleksyjnie za najsilniejszą scenę angielską). Z tym jednakże zastrzeżeniem, że zespół miał również silną grupę antagonistów, którzy wysuwali pod względem chłopaków (tradycyjny i odwieczny) zarzut systematycznego komercjalizowania się z każdym wydanym albumem. O gustach się nie dyskutuje, może jedynie warto podkreślić, że Hass zawsze pozostał sobą: mieli lepsze i gorsze płyty, jednakowoż zarówno w płaszczyźnie muzycznej, jak i tekstowej praktycznie się nie zmieniali.

Nowy długograj, „Macht kaputt, was längst kaputt ist”, ponownie (por. okładkę „Liebe ist tot”) z mocno ekspresjonistycznym motywem graficznym, to czternasty album studyjny w dorobku grupy, mają na koncie także wiele singli. Demo ukazało się w 1980 r., rok później jeden z ważniejszych albumów niemieckiego punka, czyli „…allein genügt nicht mehr”, a potem to już się potoczyło. Ostatnim wydawnictwem grupy był „Kacktus” (2014), wydany po niemal czternastoletniej przerwie. Przyjęty był przez krytykę życzliwie, aczkolwiek nie podzielam tego zdania – nawet nie leżał koło najlepszego według mnie ich albumu, czyli „Anarchistenschwein” (1996). Muzyczne początki Hass to rodzaj primitive Punk, wystarczy posłuchać „Rocker”, następnie rozwijali się z płyty na płytę, będąc zespołem przede wszystkim znakomitym melodyjnie (choć przynudzić nieraz też potrafili). Faktem jest, że nigdy nie były to klimaty speed punka, zasadniczo poruszali się chłopacy, jak i na recenzowanej płycie, w mid-tempie. Trudno nawet wyliczyć wszystkie hiciory, jakie przez cały ten czas skomponowali, w końcu to niemal cztery dekady grania. Dla ilustracji wymienię jedynie „Gebt den Nazis keine Chance“, „Märchenonkel“, „Frankenstein 2000“, „Herrenmenschen“ („la la la la laa la la la la la la la la laaaaaa, die Welt ist einfach wunderbar”), „Mutantenstadl“, „Das wäre geil“, „Angeödet“, „Im Namen des Volkes“. Przez te ponad czterdzieści lat działalności zdarzały się różne personalne zawirowania, jedni odchodzili i wracali, inni przychodzili i odchodzili. W tym aspekcie najważniejszą informacją jest ta, że na nowym długograju (jeszcze) śpiewa Tommy, bo bezeń Hass, wprawdzie dalej dobry muzycznie, tracił wiele na wyrazistości. Bowiem Tommy to bez dwóch zdań jeden z najbardziej rozpoznawalnych wokali w niemieckim punku i jeden z najbardziej żywiołowych frontmanów na scenie. I niestety, tym albumem – ze względów zdrowotnych – Tommy żegna się ze śpiewaniem; nowy wokalista robi chórki w utworze „Zum Scheißen zu doof”.

Dobra, co znajdziemy na „Kaputt?” Szesnaście kawałków, raczej krótkich, lepszych i gorszych. Pięknie wprowadza do albumu opener, „Die Wahrheit”. Zaczepny, ze skokami po tonacji, po prostu w rozpoznawalnym na pierwsze uchu stylu Hass. Pobudza apetyt na resztę, a tu następuje raczej zaskoczenie. Bowiem ani „Mama, was macht der Panzer vor der Tür”, z kapitalnym tytułem, ani „Dein Pelz macht dich zum Miststück”, czyli dwa kolejne kawałki nie dorównują poziomem „Prawdzie”. „Menschenhasser”, nawiązujący tytulaturą do jednego z wcześniejszych utworów („Menschenfresser”), jest już znacznie lepszy. Kolejny, „Billig macht willig”, muzycznie średni, natomiast bardzo ostry w wymowie. Mógłbym to określić jako swoisty hymn ruchu „Fair Trade”: dla tłuszczy rozstrzygającym elementem jest cena, srać na moralność, na wyzysk, pot, krew i łzy, ważne, by półki sklepowe wypełniały się towarami w jak najniższych cenach. Całkiem niezły kawałek to „Abrissbirne”, z fajnym pojedynczym chórkiem w tle i ciekawą perkusją. Kolejny utwór to wspomniany „Zum Scheißen zu doof”, jak dla mnie najlepszy na płycie (umieszczam go natychmiast na liście the best of roku tego, pandemicznego). Znaki jego to: chwytliwa melodia, z obniżaną tonacją (typowy chwyt dla gitarzystów Hass) i przeciągany wokal Tommiego. Utwór promował całą płytę, chłopaki stworzyli do tego jajcarski teledysk, i naturalnie stanowi on reakcję na zaistnienie na niemieckiej scenie politycznej tak idiotycznego ugrupowania, jakim jest AfD. „Der Verlierer” do zaproponowania ma nieco mniej: niezłe partie chórku (Hass, jak się zdaje, odkrył na nowo chórki) i kapitalną partię gitarową w końcowej fazie utworu. Kolejne dwa utwory, „Keiner kommt hier lebend raus“ i „Gangbang“ – bez historii. Wszystkie dotychczas wspomniane utwory to kawałki w mid-tempie, wyłamuje się z tego nieco „Haus der Finsternis”, zagrany żwawiej i agresywniej. W marszowej tonacji, również często u Hass spotykanej (por. wspomniany „Im Namen des Volkes”), z interesującym otwarciem utrzymany jest „Abendland verrecke”. Utwór stanowiący totalną krytykę światopoglądu Starego Świata, którego istnienie determinowane jest kulturą nienasycenia (materialnego, ma się rozumieć; Kultur der Unersättlichkeit), stąd też musi – wcześniej czy później „verrecken”. Przeciętny jest „Geister ohne Schatten”, w odróżnieniu od „Damals”. Zagrany (wreszcie) na trzy akordy i od razu zrobiło się weselej, melodyjniej, taneczniej, dynamiczniej i rytmiczniej. W tekście podjęli chłopaki odwieczny temat: że niby wcześniej wszystko było lepsze i fajniejsze (moja uwaga: nie było, to my byliśmy młodsi). Uważni słuchacze odnajdą tu także kilka nawiązań do wcześniejszych utworów. Płytę zamykają „Digitaler Zungenkuss”, nieco agresywniejszy, oraz mocno eksperymentalny w muzie „Wo jeder eine Knarre hat”, w tekście klasyczny Anti Ami Song.

W ostatecznym rozrachunku nowy album określam z wielką przyjemnością jako stary, dobry Hass; z tym zastrzeżeniem, że nieprzekonanych nie przekona. Jest niezły muzycznie, a jeszcze lepszy tekstualnie. Do pełni szczęścia zabrakło ze dwóch, trzech superhitów więcej. No może jeszcze ze dwóch szybszych kawałków, takich jak „Haus der Finsternis”. Dobra dość narzekania, Hass ist zurück!