25 październik

Jak chcą wierzyć co poniektórzy, siódmego dnia zaplanował Demiurg dzień wolny. Do samego pomysłu nie zgłaszam zastrzeżeń. Tylko że tego samego dnia, „denn da erschuff der liebe Gott, die Mädchen [aus dem Kohlenpott]“. A co to znaczy dla wszystkich kochających rowery (i hulajnogi, i skutery, i monopłetwy, i winyle) – nie tylko tym z Zagłębia Ruhry – tłumaczyć nie trzeba. Jakoś jednak dajemy radę i w niedzielę zrywamy się z domków i spotykamy się tradycyjnie na Rondeczku, co by przepalić nóżki i przewentylować płucka. W sobotę, 24 października, popadywało; ja na Rondo się nie wybrałem (później polazłem na hulajnogę), ale jak się następnego dnia dowiedziałem, dwóch twardych zawodników pomykało. Na niedzielę, 25 października, natomiast zaplanowano koniec sezonu Ronda Babka, co w tym roku pandemicznym oznaczało oficjałkę w Palmirach oraz mało ścigania. A że oficjałki to nie dla mnie, zresztą ubrany byłem na dynamiczną jazdę, dlatego też po pożegnaniu z Marciniem i jeszcze jednym kolegą, którzy stawili się wprawdzie pod Arkadią, ale pojechali na spotkanie, samotnie ruszyłem w trasę. Myślałem, że przejadę w pojedynkę najkrótszą trasę, a tu spotkałem po drodze Ryszarda, który wybrał się na testowanie nowych kół i opon (wytrzymały), i ten tego panie we dwóch zrobiliśmy rundę na Pomiechówek. Pogoda była wspaniała, kto nie był, niech żałuje. Ponad 100 km i niewiele ponad 3 godziny zleciało nie wiadomo kiedy (może tylko za bardzo wiało w gębę w trakcie powrotu przez Łomianki).

Nogi po kolejnym tygodniu ścigania się na wolnopomykaczu miejskim (za szybko robi się ciemno a doczepiane lampeczki na szybkopomykaczu wyścigowym są do niczego) z dziewczynami na rowerach na Bulwarach (legginsy to jednak fantastyczny wynalazek:)) nadal słabiutkie (choć pomału zaczynam się nie mieścić w jeansy, a to dobry znak), ale jakoś dałem radę. Jak nie będzie lockdownu i pogoda dopisze, to w przyszły weekend zasuwamy. No i oczywiście: WYPIERDALAĆ!!!