Tak sobie (Slime, Wem gehört die Angst, 2020, Arising Empire)

Slime, rodem z Hamburga, to niepodważalna legenda niemieckiego punka w całokształcie muzyczno-tekstowo-ideologicznym i jako taka lokująca się bez najmniejszej nawet wątpliwości w trójce najważniejszych kapel w jego historii (obok Toxoplasmy; trzecią kapelę możecie sobie swobodnie wybrać, może Chaos Z, może Canal Terror, może Hass, może Razzia?). Dlatego też nie ma się co rozpisywać, wyszedłby bowiem z tego cały elaborat, a poza tym twórczość – głównie tekściarska – Slime stała się już przedmiotem wcale poważnych opracowań.

Gwoli przypomnienia jedynie to, że początki ich muzykowania przypadają na czasy odlegle, przecież to już niemal czterdzieści lat od ich debiutu. Może nie wydali przez ten czas wielu studyjnych albumów – pomijam przeróżne kompilacje i niezliczone wznowienia, przecież przez długi czas byli nieaktywni, jednak rozpoznawalni byli (i są nadal!) doskonale. Nawet w kręgach nie- lub wręcz jawnie antysubkulturowych. Co tam rozpoznawalni! Byli doskonale znani, nawet w najwyższych kręgach politycznych RFN, skądinąd jako obiekt chyba największych (sub-)kulturowych kontrowersji. Z czego wynikała taka właśnie pozycja Slime? Wbrew pozorom niekoniecznie z poziomu muzycznego, gdyż – przy całym uznaniu – znacznie ciekawiej pogrywała w tamtym czasie choćby Toxoplasma, Chaos Z był z kolei znacznie bardziej radykalny (muzycznie), a Razzia grała inteligenckiego punka. Niekoniecznie również z istotnego przecież w tamtych czasach outfitu, bowiem co drugi niemiecki zespół punkowy w tym czasie wyglądał bardziej punkowo niż Slime. Zatem? Przede wszystkim z otoczki ideologicznej. Slime to bowiem najwyrazistszy przykład Polit-Punka nie tylko drugiej fali niemieckiego punk rocka, do której przynależał, ale w całej niemieckiej historii. Teksty brutalnie i bezpośrednio antypaństwowe, antysystemowe, antypolityczne, lewicowe, antysocjalne, demaskujące i oskarżające, wzywające do demontażu systemu i społeczeństwa stały się – jako takie – przedmiotem identyfikacji paru generacji niemieckich punkerów i przedmiotem paru postępowań przed sądami landowymi. Takich tekstów powstało od groma i ciut ciut, wspomnieć mogę jedynie „Bullenschweine”, „Deutschland muss sterben”, „Gerechtigkeit” (z refrenem „Ich glaube eher an die Unschuld einer Hure als an die Gerechtigkeit der deutschen Justiz”), w pojedynkę i jako całość działały jak czerwona płachta na byka na mieszczański świat Zachodnich Niemiec początku lat osiemdziesiątych. Swoją drogą ich teksty były zwyczajowo recenzowane (czytaj: kastrowane; np. „Polizei SA/SS”), by w ogóle mogły ukazać się na nośnikach. Na niektóre nałożono nawet embargo i nie mogły się ukazywać w ogóle do przewrotu. Wiele z fraz zawartych w ich tekstach stały się aktualnymi do dziś hasłami (choćby „Legal – illegal – scheißegal”, „Kein Mensch ist illegal”, kto był na Millerntor-Stadion, ten wie, że to nie slogan). Chłopaki dolewali również oliwy do ognia, udzielając chętnie radykalnych w wymowie wywiadów.

W działalności zespołu można wyróżnić trzy fazy, przedzielone dwoma periodami milczenia (1984-1992, 1996-2012). Po paru latach bez znaku życia (towarzystwo, by się utrzymać, zapomniało o muzykowaniu i zarabiało w przeróżny sposób), w 2012 roku wydali „Sich fügen heißt lügen”, natomiast w 2017 roku wydali LP „Hier und Jetzt”, mocno rozczarowujący, tak na marginesie. W tym miesiącu natomiast ujrzał światło dzienne nowy, trzeci po reunii długograj Slime. Tytuł: „Wem gehört die Angst”. Winyl (dostępny także CD i wersja digitalna), wydany został w czterech wersjach kolorystycznych z przeciętną w przekazie okładką. Zawiera trzynaście kawałków. Kawałków treściwych, tylko dwa utwory liczą ponad cztery minuty, całość natomiast minut czterdzieści z paroma sekundami. Zwracają uwagę krótkie tytuły, praktycznie rzeczownikowe. Płytę rozpoczyna tytułowy utwór, co jest rozwiązaniem ogólnie stosunkowo rzadkim (mam problem, by tak spontanicznie podać analogiczny przykład), natomiast przez Slime już praktykowanym wcześniej (por. „Yankees Raus”, „Schweineherbst”). W pewnym sensie jego tytulatura stoi w związku z ostatnim utworem „Am Rande von Berlin” Razzi. Hamburska Razzia odkrywała i demaskowała recepturę strachu („Rezeptur der Angst”), hamburski Slime stawia pytanie o to, do kogo należy strach. Przypadek? Możliwe, zwłaszcza, że w czasie swych licznych wypraw na Reeperbahn nie zauważyłem, by w Hamburgu, zwłaszcza w St. Pauli, ludzie byli specjalnie strachliwi. Utwór skądinąd wcale ciekawy, udany, melodyjny. Podobnie melodyjny jest kawałek następny, „Paradies”, ciekawie zaśpiewany z niezłym refrenem, w tekście nieco retrospektywny. „Hölle”, bez historii („die Hölle das sind wir”). Nawiązaniem do wcześniejszej fazy twórczości będzie „Die Suchenden”, z niemal reggae’owym wejściem, fajną partią gitarową i rytmicznym refrenem. To jeden z najlepszych kawałków na płycie. A najlepszym jak dla mnie jest kolejny, „Wenn wir wollen”, nawiązujący do protestów w obronie klimatu w Niemczech. Pozostałe utwory, poza kończącym, angielskojęzycznym i akustycznym „Solidarity” nie trzymają już, niestety, poziomu. „Ebbe und Flut“ to ciężkie w brzmieniu gitary, fajne talerze oraz ciekawe rozwiązanie przed solówką, również niczego sobie. „Die Toten [wollen wieder alleine sein]“, piękny tytuł, muzycznie – co najwyżej – tak sobie. „Weisser Abschaum“, antyfaszystowski w treści i nic ponadto, wręcz popowo. Całkiem słabo w „Die Masse“, zarówno tekstowo („Masse hat keine Klasse”, o kurka), jak i muzycznie. Wreszcie nieco szybciej w „Fette Jahre“, z profetycznym tekstem. Kolejne dwa utwory, tj. „Kein Mensch [ist illegal]“ oraz „Odyssee” nie zapadły mi muzycznie w pamięć na tyle, by im poświęcić więcej miejsca.

Zatem… W ogólnym rozrachunku nowy album Slime prezentuje się w płaszczyźnie muzycznej jako płyta znacznie bardziej „miękka” niż wydawnictwa wcześniejsze. Różnica, na minus ma się rozumieć, nie jest niestety tak mała, by można ją przemilczeć. Spodziewam się, że recenzje będą mocno wstrzemięźliwe oraz zacznie się marudzenie, że nowi Slime to już nie to, co starzy. Po części będzie to ocena słuszna, bowiem do dwóch, trzech kawałków („Paradies”, „Weisser Abschaum“) można by się przyczepić o tonację wręcz popową. Pozostała punkowa melodyjność, to na pewno, i to ratuje album, zabrakło trochę tempa, nieco szybciej zagrali bowiem jedynie na „Fette Jahre”. Ponad inne wybijają się, jak wspomniano, dwa utwory. Najlepszy na płycie to „Wenn wir wollen”, ponadprzeciętny jest również angielskojęzyczny „Solidarity” (stworzony wspólnie z Billem Collinsem; tym mniej znanym). Nie tylko muzycznie „Wem gehört die Angst” został „zmiękczony”, dotknęło to również przekazu. Gdyż na albumie brak stanowiących znak rozpoznawczy dotychczasowej twórczości jednoznacznych w tonie i prowokujących mieszczańsko-polityczną gawiedź wypowiedzi. Owszem, nadal wypowiadają się krytycznie, aktualnie, jednak już bez prowokacji. Zmiana na minus dotyczy także zaśpiewu, znacznie słabszego, bez owej przyciągającej drapieżności i brutalności potwierdzonej choćby w „Deutschland muss sterben”, „Yankees raus”, czy „Hey Punk”. Slime i Razzia, choćby z racji pochodzenia i współistnienia przez cztery dekady były od zawsze, niekiedy mimowolnie, porównywane. W tym przypadku komparacja nie ma sensu, nowy album Razzi jest nieporównywalnie lepszy. I na koniec: prawie 30 „ojraczy” za wejściówkę na niedawny berliński koncert Slime przekroczyło moją granicę bólu.