9 grudnia 2023 r. (gdzie: Berlin [SO 36], kto: Never forget fest 2023 [Red Bricks, Nabat, Brigada Flores Magon, Stage Bootles, The Opressed])

Tego przepuścić przeca nie mogłem, no jak?. Bilety dla się i dla Młodego (rozłożyło go, więc pojechałem sam) zakupiłem już w lutym, bowiem przegapić tak blisko Nabatów – o nie, tego nie wybaczyłbym sobie.

‘SO 36’ jest już wszystkim tu zaglądającym znany. Na plus odnotuję, że pojawiło się więcej afiszy rygorystycznie zakazujących palenia. Nie zastosowało się do nich może z dziesięć osób, a i tak zadymili całą salę. Unbelehrbar…

Ludzi tym razem mniej niż zawsze, co mnie zdziebko zaskoczyło (czyżby przesyt?). W tłumie z pięć osób polskojęzycznych, wcale konkretna ekipa z Kraju Basków (spotkana już w ‘Core Texie’), ale zasadniczo znacząco mniej glac niż zazwyczaj w ‘SO 36’. Nie dojechali The Opressed (odwołany lot) i być może to było przyczyną niezbyt wysokiej frekwencji. Duże zastrzeżenia zgłaszam do układu line-upu. To, że pierwsi grać będą Red Bricksi było jasne, podobnie jak to, że ostatni zagrają The Opressed. Zważywszy, że ci drudzy nie dojechali, jako gwiazda – z uwagi na staż, dokonania, popularność – powinni zagrać Nabaci. Zagrali jednak jako drudzy i dla wielu koncert na dobrą sprawę się skończył.

Otwierali imprezę Red Bricks. Zagrać w takim towarzystwie, to nobilitacja dla każdego zespołu. Dla tak młodego stażem – podwójna. Ich debiutancki długograj został na blogu omówiony. Do listy dołączyli dwa nowe kawałki, jeden ze splitu (ukaże się niebawem), jeden z materiału na nowego długograja (pewnie w przyszłym roku). Na żywo widziałem pierwszy raz, występ dobry. Na plus bez wątpienia chórki. Jako drugi kawałek wybrali „Roots”, natomiast drugi z mych ulubionych, tj. „Toward the pub”, zagrany został pod koniec, w sekcji pieśni pijackich. Niedługo będzie okazja, by zobaczyć załogę blisko i bliziusieńko. Wystąpią bowiem w czerwcu na ‚Sharp Feście’ w Pradze, ale i u nas w ‘Dwóch kołach’.

Po Nabacie wystąpili brygadierzy z Brigada Flores Magon. Zespół legendarny, niby francuski, ale także hispanojęzyczny, kojarzony także z Baskami. I ci właśnie najlepiej się bawili, po to tu zresztą przyjechali. Zespół-legenda w frankofońskim subświatku, długi stażem, na koncie wiele wydawnictw, stąd i set-lista bardzo zróżnicowana. Na scenie żywiołowi, z dominującym wokalem.

Stage Bootles zagrali na końcu. Ponad 30 lat istnienia, weterani na scenie, w tym roku wydali nowego długograja. Z nimi to mam tak. Uważam ich za jeden z najlepiej grających technicznie zespołów w obrębie światowego street punka. Mało który zespół jest im w stanie dorównać, jeśli chodzi o rozwiązania melodyjno-stylistyczne. To prawdziwi wirtuozi, co stanowi jednocześnie pewien problem. Mianowicie, dopracowane do perfekcji rozwiązania melodyczno-kompozycyjne powodują, iż na dobrą sprawę nie doczekaliśmy się z ich strony superhitu, który można by nucić przez cały dzień. Melodyjne fragmenty w utworach nie są kontynuowane, wyzyskane do końca, lecz znikają w natłoku coraz to nowych, wymyślnych konstrukcji. Parę hitów z tych niemal dziesięciu albumów studyjnych by się, rzecz jasna, znalazło. I niektóre z takowych się na koncercie pojawiły. Z nowego albumu był „Let the antifascist ball rock’n’roll on at the ground”, naturalnie zagrali „One World one Crew” oraz „Sometimes antisocial, always antifascist”, także mój ulubiony „Sometimes I’m still up for a fight”. Bardzo dobry występ, choć już przy mocno przerzedzonej publice.

Na koniec naturalnie słów kilka o Nabacie. Choć właściwie, to nie ma co pisać. Każdy ich występ, zwłaszcza po zmartwychwstaniu, to wydarzenie. Do Berlina przyjechali w mocno przemeblowanym składzie, z innym perkusistą i (leworęcznym) basistą. Przygotowana setlista była całkowicie przekrojowa. Oczywiście, że zagrali „Il Lavoro”, a także „Gossip riot”, i znacznie starszy „Asociale Oi!”. Najpierw wykonana a capella przez publikę, potem odśpiewana słowo w słowo przez cały klub, następnie dograna w rytmie reggae – czyli „Laida Bologna”, przy której rozpętało się szaleństwo. Na scenę wparowały najpiękniejsze panie w klubie, zasypując Steno całusami, potem na scenę wparowało pół publiki:). Nie powiem, wzruszyłem się, uwielbiam kiedy wielkie, nieco starsze już postaci sceny nie pozostają zapomniane, są doceniane i cieszą się taką atencją. Steno, cały czas w formie, widać było, że chłonie reakcję publiki całym sobą i – odniosłem takie wrażenie – był nieco skrępowany popularnością. Niesłusznie Mistrzu! Masz szacunek całej sceny, co ważne również tej młodszej wiekiem, a – kto jak kto – ale subkulturowe dzieciaki bezbłędnie rozpoznają oryginalność od fałszu. Nabat spowodował największy kocioł pod sceną tej soboty, bomba koncert, można już obejrzeć na ‚Youtubce’. To kiedy następny występ i gdzie?

Dwie sprawy na koniec.

Pierwsza – negatywna. Ja wiem, że w tym akurat przypadku nie ma prawidłowej pozycji i każda strona ma swoje racje. Jednak flagi, narodowe, na koncertach nie mają miejsca (Armia konsekwentnie przestawała grać, kiedy na ich koncertach pojawiała się jakakolwiek flaga narodowa). O ile ‚Ikurriña’ jest i będzie tolerowana, to flaga Palestyny (wymiennie Izraela) to już gotowa prowokacja dla którejś części publiki, jako że różne (odmienne) są subiektywne oceny problemu. Connewitz i St. Pauli demonstrują przeciwko antysyjonizmowi, Kreuzberg przeciwko prosyjonizmowi. Droga do rozbicia sceny jest już wytyczona, niedługo subkultura będzie się tłukła między sobą.

Druga sprawa to taka, która rozbroiła mnie na amen, i co spowodowało, że mam banana do tej pory. Mianowicie: na dwie godziny przed koncertem glaca została dogolona, zagruntowana i zabezpieczona oliwą z oliwek, a w trakcie koncertu i okrutnych szaleństw pod sceną przy Nabacie stała się mokra od potu – słowem: świeciła się jak latarnia. Po koncercie przechodząc do szatni przez korytarz dwóch nygusów zaczęło skandować: ‚Glatzenkönig’, ‚Glatzenkönig’ a po chwili wrzeszczał już cały korytarz:). W ten oto sposób zostałem ogłoszony ‘Królem Łysoli’, a taka etykieta chyba coś znaczy, kiedy przyznana zostaje na koncercie bądź co bądź skinheadskim.