Wietrznie. To z reguły (zależnie od kierunku, z którego wieje) zwiastuje ciężką robotę i problemy. W niedzielę, 7. października, w dodatku wiatr w najgorszym dla Ronda wydaniu: zachodnio-południowy. To oznacza, że wieje w paszczę od samej kreski za Jabłonną aż do Łomianek, czyli orka na całego, ból i pot, bez względu na to, czy pomykasz na Kozie, czy na normalnej szosie. Spod ‘Arkadii’ ruszyliśmy we dwóch z Sąsiadem, koło dawnego ‘FSO’ dołączyli Ryszard i Marcin, następnie stały – posezonowy – skład na Płochocińskiej, doszlusował także dawno nie widziany Marek. W sumie dwunastu chłopa, którym wiatr nie straszny. Jazda pod wiatr ma to do siebie, że trzeba za wszelką cenę trzymać koło, i jeszcze mieć z czego dołożyć, jak by się zrobiła dziura. Dzisiaj wszystko poszło błyskawicznie, zaczęło się zaraz za kreską, a skończyło praktycznie za pierwszą hopką. Za Markiem utrzymało się tylko czterech i ja z tyłu, kawałek za ostatnią hopką zostało już tylko w sumie trzech i ja piętnaście metrów za nimi. I taki dystans utrzymywał się do świateł w NDM, nie mogłem do nich się zbliżyć nawet na metr bliżej, jakbym złapał czerwone, to już bym chłopaków nie doszedł. Ale tym razem dopisało szczęście. Na hopce wzdłuż ‘siódemki’ Marek przycisnął, jak to ma w zwyczaju, i we dwóch dojechaliśmy do ronda w Czosnowie, na którym dołączyła zagubiona dwójka. Na Rolniczej spokojniej, bo drogowcy wzięli się za jakiś gruby remont. Grupy nie było widać, to powrót samotny i grzeczny (gdzie się dało, to po ścieżce).
ADRES
tome.masaz@gmail.com
LINGUA
🇩🇪 🇨🇿 🇭🇷 🇷🇸 🇲🇰