W przedostatnim wpisie wyraziłem głęboki, wynikający z doświadczenia życiowego sceptycyzm wobec przewidywań synoptyków odnoszących się do prognozy zimowej pogody na najbliższy czas. No i w perspektywie długoterminowej to się przeliczyłem, podobnie jak reszta chłopaków z Ronda. Dziadek Mróz do spółki z Babcią Odwilżą oraz ich wnukami – Śnieżynkami (w zbyt dużej ilości) oraz Deszczynkami (nie wtedy, gdy trzeba) sparaliżowały działalność Ronda prawie na cały miesiąc. Nie było wyjścia, pozostał trenażer oraz, kiedy się tylko dało, hulajnoga. W końcu jednak się pogoda wyklarowała i w sobotę, 6 stycznia, wyszykowałem się na Rondo. Minus 2, piękne słońce, lekki acz niesprzyjemny czołowy wiaterek przyciągnęły jeszcze czterech stałych bywalców. I tak sobie w tempie umiarkowanym przejechaliśmy sobotnią trasę. Za ciepło to fakt nie było. Jednak przerzutki nie zamarzły, szprychy nie popękały, dało się jechać. Największą ilość skarpet, pięć, na sobie miał Sławek, natomiast konkurs na najgrubsze rękawice – wszyscy mieli narciarskie – wygrał bezapelacyjnie Robert, który miał dwie pary. A i tak pod koniec jazdy był problem, by zgrabiałymi rękoma utrzymać kierownicę. Niedziela ze względu na temperaturę połączoną z wichurą do jazdy się nie nadawała.
No i oczywiście – Dziewczyny pamiętajcie, że: Thieves hold the coffers // Ducks on the throne // There’s no more saviors // You have to make your own