W sobotę wypadły mi obowiązki nie cierpiące zwłoki, zresztą najpierw było mokro, a potem popadało. Dlatego też nie było żal zaprzepaszczonej okazji do gonitwy na Rondzie. Ogólnie w sobotę do jazdy stawiła się jedna osoba, ale ponieważ nikogo więcej nie było, to pojechała – i słusznie – do domu. W niedzielę, 6. listopada, miało nie padać i nie padało, ba później to nawet dogrzewało słoneczko. Rano jednak mgła poszła do góry i słońca nie było. Jezdnie jednak w miarę suche, można było jechać. Spod ‘Arkadii’ we trzech, przy Płochocińskiej Ro., kawałek dalej I., następnie M1, M. i A. Stara gwardia się nie poddaje… Już chłodnawo, dziwny wiatr tym razem, praktycznie cały czas jechało się pod wiatr. Ale się jechało, momentami całkiem żwawo. Zaraz za Jabłonną – pit stop, wymiana dętki u I. Do Łomianek dojechało nas pięciu, na szczęście wszystkich pięciu – bo jedna skręcająca paniusia w blachosmrodzie nie doceniła naszej szybkości i by nas wszystkich położyła, na hamowanie już było za późno. Ale się udało. I oby się zawsze udawało, a najlepiej, jak by do tak niebezpiecznych sytuacji nie dochodziło w ogóle.
ADRES
tome.masaz@gmail.com
LINGUA
🇩🇪 🇨🇿 🇭🇷 🇷🇸 🇲🇰