5-6 czerwiec

Kiedy ujechany, spocony i zdehydratyzowany (jak zawsze po przejażdżce na Rondzie w piękną, słoneczną pogodę) wracasz – niepostrzeżenie się nie da – do domu, a wtedy to właśnie twoja partnerka w zwiewnym negliżu (a niech będzie i w rozciągniętych dresach) zapyta cię „Did you have a nice time without me” nie odpowiadaj, tylko wskakuj pod prysznic a potem działaj. Klasyczny foch to broń masowego rażenia, niebezpieczna i grozi bardzo poważnymi konsekwencjami.

Po liczebnie na plus zaskakującym świątecznym czwartku, w sobotę, 5. czerwca, frekwencja słabiutka. Dość napisać, że spod Arkadii ruszyliśmy w dwie osoby. Po drodze dołączyło paru zapaleńców, ale i tak zamknęliśmy się w liczbie ledwie dwunastu; może przyczyną była pogoda, bo zapowiadało się na padanie (udało się przejechać praktycznie bez kropli). Rzec można wspaniała dwunastka, z której do Łomianek dojechało nas w grupie pięciu, reszta chłopaków postrzelała gdzieś po drodze. A wcale tak morderczo na początku się nie zapowiadało… Ponownie ociąganie się od kreski do końca hopek, po czym harce na całego. Na Rolniczej nieprzyjemnie pod wiatr, krótkie zmiany pozwoliły jednak utrzymywać tempo nieco ponad 40 km/h.

W niedzielę, 6. czerwca, chyba najładniejsza pogoda rowerowa w tym roku. Ciepło, słonecznie i nie tak wietrznie. Być może to aura właśnie przyciągnęła sporo nowych i dawno nie widzianych twarzy. A tym, którzy nie przyjechali mówimy: „Come waste your time with us”. Tym razem obie niedzielne trasy pod względem frekwencji rozłożyły się mniej więcej po równo. Ociąganie się grupy spowodowało, że na kresce (początek wyścigu na Pomiechówek) znalazło się dwóch starszych panów i jeden niemłodzieniaszek w mojej osobie. A że w sercu i nogach już nie maj, tylko czerwiec, to się starsi panowie grupie urwali, zasuwali aż się gumy paliły i dali się dojść dopiero na pierwszych światłach w NDM. A gdyby nie zatrzymało nas te głupie czerwone światło (kolejna ucieczka zlikwidowana przez światło), to doszliby nas pewnie dopiero na górce przed mostem. Potem Mirek z Sąsiadem się schowali do grupy i kto wie, może nygusów ogolili na kresce. Tak jest, ponownie samotny powrót przez Kampinos.