4 grudzień

Po sobotnim śnieżeniu, do niedzieli wszystko się jako tako obsuszyło. Na tyle, że dało się jechać. Co poniektórzy zapadli chyba już w sen zimowy. Na Rondzie pusto, Kobyła podobno nie jeździ, w przeciwnym kierunku jechał jeden zawodnik – gdzie ci wszyscy szosowcy z sezonu letniego? Ponownie uzbierała się nas trójka, tym razem na zmianach jechaliśmy już we trzech, zatem nie było tak źle. A na początku to nawet było bardzo dobrze, ponieważ szło z wiatrem, nawet pod 50 dochodziło na tacho. Tak było do mostu, za to za mostem… No się zaczęła, ten tego, orka pod wiatr. 30-33 km/h – to wszystko, co się dało osiągnąć. Z jęzorem wywieszonym do pasa, dodam. Ale daliśmy radę, a kto nie był, kto trenażerzy w domu, ten cienki Bolek. Na trenażer przyjdzie jeszcze czas – daję gwarancję, tak, że jeszcze wszyscy będą mieli indooru po dziurki w nosie.