Ale pogoda się trafiła na ostatni weekend miesiąca paździerzy! Coś pięknego! W sobotę, 29. października, nie przeszkadzał nawet silny czołowy wiatr na odcinku od kreski do mostu. Ten kawałek jechało się trudno – także ze względu na ograniczony ilościowo skład, ciężko było utrzymać 38 km/h, za to po nawrocie, z wiatrem w plecy, to już była rewelacja. W niedzielę, 30. października, wiatr może nie ustał, ale nie przeszkadzał w każdym razie. Parę kropli deszczu na nas spadło, fakt, ale nie w takich warunkach już się na Rondzie jeździło… Odjazd spod ‘Arkadii’ już o godzinę później, teraz nieco to rozbija dzień, ale w zimę nawet godzina robi różnicę w odczuwaniu temperatury. Dyferencja w czasie przejazdu pomiędzy sobotą a niedzielą (sezon się skończył, w niedzielę jeździmy trasę sobotnią, chyba że się dogadamy inaczej), była poważna – prawie siedem minut na korzyść niedzieli (2.02.27). Złożył się na ten fakt, prócz słabszego wiatru, jeden istotny faktor w postaci dawno niewidzianego na Rondzie M. Robił nogę w krajach południowych, to i formy można pozazdrościć, a jak przycisnął, to co poniektórych pourywał.
Dziwi niezmiernie, że pomimo pięknej pogody frekwencja na Rondzie i w sobotę, i w niedzielę wołała o pomstę do nieba. W sobotę jechaliśmy we trzech (dwa Żolibery pojechały kąpać się w Zegrzu), w niedzielę od stacji w NDM również we trzech. Dwóch Orlików jechało swoim tempem, a R. i A. gdzieś zniknęli (i nikt nie wie, kiedy i gdzie). Na rondzie w Czosnowie byśmy się kolektywnie we trzech wyłożyli. Cholera wie, co było na nawierzchni (olej?), ale mi uciekło tylne koło, drugiemu koledze przednie, a M. zarzuciło całościowo. Na szczęście każdemu udało się wyjść bez szwanku.
Jak pogoda się utrzyma, to zasuwamy także i we wtorek (wyjątkowo mam wolne w robocie). Pewnie z jakimś objazdem, bo przy cmentarzach – jak co roku – spodziewane są ograniczenia.