28 styczeń

W poniedziałek po południu. Pięknie się jechało, to już nie superkompensacja, ale po prostu forma! Również wiatr przypasował, wschodni – może nie pomagał wydatnie, ale nie przeszkadzał. Dziś skasowałaby mnie jedna paniusia, na przejeździe, na którym nie można nikogo skasować, jeśli się widzi chociaż w połowie na jedno oko. No, ale skoro ktoś gapi się w telefon i prowadzi, to można się niestety spodziewać wszystkiego. Jak ci powiedziałem, stuknij się madam w ten swój pusty, koafiurowany łeb. Może cię to otrzeźwi. We wtorek oszczędzałem wodę (save water, drink beer; takie panie nastały czasy, że w hipsterskich piwiarniach nie ma pilsów i lagerów, tylko jakieś wynalazki), więc następny trening wypadł w środę. Forma tak szybko nie ucieka, jechało się bardzo dobrze. Nie cisnąłem, bo zapowiadają się trzy dni hulanożenia bez przerwy i dwa dni na Rondzie. Się będzie działo! W czwartek rano. Spodziewałem się lekkich problemów, bo wczoraj wieczór, ale nie, problemów nie było. Wiatr nieco mnie spowolnił, bo wiał czołowo, i tam, i z powrotem (jak to jest możliwe?). Jak jest forma, to nawet w trzecim dniu jazdy pod rząd, piątek popołudniu, nie czuć większego zmęczenia. Ani kardio, ani muscula, ani – bardzo ważnego, acz najczęściej niedocenianego – zmęczenia psychicznego. Wiatr przeszkadzał już mniej, dobry czas, byłby bardzo dobry, ale jutro Rondo. Tym razem parka i jeden zamyślony na DDR-ze, ale w stosunku do pieszych mam pełną wyrozumiałość – to oni są elementem słabszym. W sobotę rano było mokro i Ronda wyszły nici. Wybór był zatem prosty – wolnopomykacz. Pusto na DDR-ach, mało samochodów, z tym, że na powrocie zaczęło padać. Zatem znowu uświniłem się jak trzeba, w tym sezonie zimowym to już, bardziej stety (bo cały czas można jeździć) niż niestety, norma.