28 listopad

Listopad zbliża się do końca. W sobotę, 28 listopada, nie jechałem. Że niby jestem „miękiszonem”? Fakt, było mokro i nieciekawie, ale zatrzymały mnie sprawy rodzinne, nie w taką pogodę się już jeździło. W niedzielę, 29 listopada, już pomykałem, podobnie jak pięciu innych. Znowu gwizdało porządnie w paszczę i to na całej rundzie (jak to właściwie jest możliwe, jeśli zmieniamy kierunek jazdy o 180 stopni?), stąd jechaliśmy równo i raczej umiarkowanym tempem (praktycznie wszyscy poza mną jechali w sobotę, a soboty to ostatnio czas interwałów, stąd mięśniowo byli nieco przymuleni). Naturalnie – do końcówki Rolniczej. Bo tam, to tradycja, zaczęły się już harce, zwiewał Ryszard. I to konkretnie, pewnie byśmy go nie doszli, gdyby nie czerwone światło. Jak wspomniałem, było mokro, dlatego przy skręcie z Rolniczej „przytuliłem” się do blachosmroda (moja wina; muszę poluzować przedni hamulec, bo ustawiony jeszcze „na brzytwę” na przejażdżki w lato). Na szczęście bez najmniejszych strat po obu stronach.

No i oczywiście: trzeba było Dziewczyn nie wkurwiać!