28 listopad

Piątek i sobota mogły zniechęcić do jazdy na rowerze. Fakt, szczególnie w piątek przyjemnie nie było, ale że są sprawy niecierpiące zwłoki a lepszego niż rower (precz z wyrobami hujnogopodobnymi nie napędzanymi siłą mięśni) środka lokomocji – prócz skutera – w mieście nie ma, to kilkadzieści kilaków ukręciłem. Coś tam jednak z tym zniechęceniem chyba było na rzeczy, bo w niedzielę, 28. listopada, pomimo niezłej pogody, pojechała nas tylko piątka. Starych dobrych czasów czar, rzec można, bo skład był typowy dla niezapomnianych przejażdżek sprzed paru(nastu) lat. Spod ‘Arkadii’, jak to już chyba będzie, ruszyłem sam, na Płochocińskiej dołączyło trzech, po drodze jeszcze zgarnęliśmy jednego i sobie jechaliśmy. Wiatr korzystny, więc specjalnie się jakoś nie wysilaliśmy, dopiero za drugim cmentarzem poszedł chwilowy ogień i zostaliśmy we trzech. Na Rolniczej znowu jakieś wykopki, błocko na całej szerokości jezdni, stąd kurtki do porządnego prania.