“O trofej střelené vlčice”, “O trofej černého kohouta”, Rýmařov, 27-28 maj 2023

W ostatni weekend maja czekały dwa poważne sprawdziany w hulajnogowej jaskini lwa, zatem na ziemi Czechów, Ślązaków i Morawian. Miejsce – mocno „pofałdowany” Rýmařov. A skoro były „fałdy“ (nie warszawskie „zmarszczki“), to znaczy, że było miejcami pod górkę, a w niedzielę to było tylko pod górę.

Wyruszyłem w piątek. Zamiast Osiołka zabrałem tym razem Biancę, co by trochę popedałować po pagórach. Miejsce biwaku – camping ‚Indian‘, 2,5 km od rynku, kilak z kawałkiem do ‚Penny‘ (otwarte również w niedzielę). Dwupoziomowy, otoczony skałami, z jednym z najciekawszych miejsc do grillowania, na skalistym podłożu, także śledzia się dało wbić jedynie do 1/3. Ale że na kampingu nie piździło, także nie było problemu ze stabilnością namiotu. Po południu wskoczyłem na Biancę i ruszyłem w pagóry. Zdobyłem Kótę, 1003 m. npm., tam, czyli pod górę, niemal godzina kręcenia, z powrotem, w 90 % w dół – 35 min. Nogi poczułem, nie powiem, na niektórych odcinkach musiałem jechać w stójce na najmniejszym przełożeniu. Dojeżdżając do Rýmařova spotkałem Patrika, który latał po poboczu z wielką wiertarą i kończył przygotowania miejsca startu sobotniego wyścigu. Wieczorem wybrałem się na ryneczek. I zgadnijcie, kogo tam spotkałem? Tak jest, Elvisa P. we własnej osobie:) Koncert był przedni, piwko lało się strumieniami, towarzystwo roztańczone, uwielbiam takie klimaty.

W sobotę rano pojechałem na Biance przetestować etap niedzielnej jazdy na czas. 6 km długości, średnie nachylenie na oko z 6 %, ostatnie 2,5 km pod 10 % zwłaszcza na zakrętach. Słowem podjazd z kategorii raczej „sztywnych“. Ale górska czasówka to kwintesencja sportowej jazdy na hulajnodze, żadne tam płaszczyzny, jazdy w dół. Wracając zarejestrowałem się, przy okazji pogadałem z Dominikiem i Martinem, którzy akurat też stali w (niewielkiej) kolejce. Uzupełnienie węglowodanów na kempie i wyścig.

Sobotni wyścig – w obu startowałem z numerem 52 – nosił wdzięczną nazwę „O trofeum postrzelonej wilczycy“. 4 rundy po 6 km, a profil trasy wykluczał, tak jak przypuszczałem, wszelką możliwość rywalizacji: w tamtą stronę pod górę, z powrotem z góry, w pewnym momencie całkiem stromo. Dlatego też wyścig dla mnie, dla jednego z ostatnich hulajnożystów z małym kołem z tyłu, wyglądał tak, jak wygląda zawsze na trasie o takim właśnie profilu. Pod górę dochodziłem słabsze towarzystwo, wyprzedzałem i urywałem, zjeżdżając z góry słyszałem tylko gwizd i wyprzedzały mnie wszystkie prześcignięte pod górę hulajnogi na dużych kołach. Różnica rozwijanej prędkości na zjeździe, nawet w swobodnym opadaniu, pomiędzy małym i dużym kołem z tyłu jest duża, bardzo duża i nie rekompensuje tego większa waga hulajnożysty. Dodatkowo BCS wykazuje problem konstrukcyjny przy stromych zjazdach – zbyt miękka i krótka konstrukcja z aluminium powoduje coraz to bardziej nasilające się wibracje począwszy od 35 km/h, tak że jazda ponad 50 km/h jest możliwa tylko jak się jedzie samemu (jak się wyłożę, to nie położę całej grupy). Tacho pokazało 53 km/h, jednak najszybsi pojechali pod 70 km/h – przepaść. Naturalnie obyło się bez zdublowania (szanujmy się w końcu), ale miejsce odległe, nawet w mojej kategorii wiekowej. Rundy przejechane ze stratą minuty na każdej kolejnej rundzie, zatem solidnie – sprawdzając czasy okazało się, że był to jeden z najrówniejszych przejazdów w całej stawce.

Niedziela to wyścig „O trofeum czarnego koguta“, albo inaczej i bardziej trafnie – „Zemsta Patrika“. Miejsce Tvrdkov, ponad 10 km od Rýmařova, zatem dojazd samochodem. Odcinek prawie górzysty, na tym odcinku grzałem w sobotę na Biance grubo ponad 70 km/h na jednym ze zjazdów. Krótka rozprawka, co i jak, potem zjazd w dół do miejsca startu, rozgrzewka i ruszamy! Dzieciaki na krótszym dystansie, panie na naszym, ale ruszały dużo wcześniej. Starty następowały pojedynczo w odstępach 30 s., kryterium miejsca startowego – miejsce z wczoraj. Dlatego… W jeździe pod górę małe koło z tyłu nie stanowi już aż takiej przeszkody, większą rolę odgrywa waga hulajnogi (karbonowe ca 4,5 kg, szybkopomykacz 7,5 kg) i hulajnożysty (o czym dalej). Pod górę nie ma co taktyzować, jedzie się, ile natura dała. Albo się wytrzyma do mety, albo się strzeli. Wytrzymałem, wyprzedziłem wszystkich, co ruszyli przede mną, nikt nie wyprzedził mnie. Robota wykonana, pozostało czekać na czasy innych. Ostatecznie w weteranach (50+) szósty (połowa stawki). To dobry rezultat, zważywszy, że jechali w weteranach i dawny mistrz świata (dołożył mi 4 minuty – czapka z głowy i gratulacje), i dawny wicemistrz Czech, i aktualnie trzeci zawodnik Pucharu Europy. W generalce w niedzielę zwyciężyli Ladislav i Jan (ten sam czas!) przed Radkiem i Patrikiem. Natomiast w sobotę Roman przed Ladislavem i Radkiem. Pomijając Romana, i dokładając do reszty Benedikta, zwycięzcę Pucharu Niemiec z Serby otrzymujemy taki oto obraz idealnego typu hulajnożysty: koło 190 cm wzrostu, maks. 65 kg wagi, hulajnoga 2 x 28 cali. Na chwilę obecną jedynie Tomáš, urzędujący mistrz świata, znacznie niższy ale jeszcze lżejszy, jest w stanie zburzyć ten porządek. Po ścigaczce pod górę, wieczorkiem skoczyłem jeszcze na Biance na 2 godzinki w pagóry.

Podsumowując: forma jest, wstydu nie było, do bardziej wyrównanej rywalizacji (w mojej kategorii) potrzebna lżejsza hulajnoga na dużych kołach. Kolejny sprawdzian – Pilzno, i tam niestety będzie wstyd. Tylko 13 m przewyższenia na całej trasie, dwadzieścia parę kółek po 1 km długości. Nic się nie da ugrać, zostanę z parę razy zdublowany. Ale tanio skóry nie sprzedam.