Po prawie dwóch tygodniach bez jeżdżenia z powodu spraw zawodowych, wreszcie zwyczajowy wypad na Rondo. Pogoda w sobotę, 26. czerwca, idealna do jazdy, nie za ciepło, nie za zimno, nawet specjalnie nie wiało. Mało znajomych twarzy, sporo nowych resp. dawno nie widzianych; w sumie uzbierało się ponad dwadzieścia osób. Po zwyczajowych pogaduchach na odcinku do Jabłonnej, można było myśleć, że od hopek się zacznie ściganie. Ale się nie zaczęło, towarzystwo jechało w tempie spacerowym, szybsza jazda (fragmentami nieco ponad 50 km/h) zaczęła się dopiero w połowie odcinka do NDM. A na ostro zaczęło się za mostem. Najpierw zmykaliśmy we trzech, potem – już za rondem w Czosnowie – urwał się jeden, ja za nim, potem doszła nas obu grupa, z której znowuż urwało się dwóch nygusów, ja za nimi. I tak dojechaliśmy do Łomianek, dwaj z przodu, ja 50 m. z tyłu (nie dali się dojść). Na światłach dojechali pozostali i powrót wspólny.
W niedzielę znowu rozjazdy, spojrzymy na stronę Ronda, co też się na obu trasach zadziało.