25-26 czerwiec

Przez cały tydzień na rowerze siedziałem raz. Powrót w niedzielę na Holce z Berlina w tym piekielnym skwarze spowodował, że moje szanowne cztery litery potrzebowały dużo odpoczynku (zaległości treningowe wyrównywałem na hulajnodze). W sobotę, 25. czerwca, nie było jednak już żadnych przeszkód, by nie wybrać się na Rondo. I dobrze, że się w ten dzień na Rondzie stawiłem, gdyż ta właśnie jazda przeszła bez wątpienia do historii sobotnich gonitw. Zebrała się mocna grupa, z B., J., M., BB., pojawił się także dawno w sobotę niewidziany R., dołączyło jeszcze paru chłopaków. Do kreski to była największa sobotnia grupa na Rondzie od paru miesięcy. Największa to nawet do pierwszej hopki… A potem się zaczęło. Wiatr mieliśmy nieco w plecy, w każdym razie nie przeszkadzał, ktoś zaczął szybciej jechać, ktoś poprawił, poniżej 55 km/h do stacji w NDM nie zeszło, kilometr z okładem pojechaliśmy 61-62 km/h. Taka prędkość na Rondzie w sobotę, także na Pomiechówku zdarza się rzadko, z reguły jedynie przy sprintach lub dochodzeniu do ucieczki, ale na takim odcinku – dawno nie pamiętam. Niewiele wolniej jechaliśmy zresztą i dalej. Sprinty były, z takim samym efektem jak zawsze 🙂 Sprintują wszyscy, a zawsze nas goli B.

Rondo w niedzielę, 26. czerwca, zostało odwołane. Przyczyna odwołania Ronda to najczęściej koniec świata, w tym przypadku powód był jednak równie zacny: na Mazowsze wróciły krajowe mistrzostwa w kolarstwie szosowym, stąd też drogi wokół Pomiechówka zostały zamknięte dla ruchu. Jako że Rondo Babka to coś więcej niż kolarstwo zawodowe, paru – ba, parudziestu nygusów pojechało sobotnią trasę. Scenariusz taki sam, jak w sobotę, ktoś (w tym przypadku akurat ja) zaczął jechać, B. rozpędził grupę (większą część, rzecz jasna, ‘niechcący’ urywając), grupa się poszatkowała, czterech wesołków wykorzystało moment i uciekło. J. przejął gonienie, pomogłem dopiero, jak już się przepchnąłem na przód; trochę mi to zajęło, tempo znowu ponad 50 km/h. Harcownicy pewnie by uciekli definitywnie, koledzy nie za bardzo się kwapili do pogoni (panowie, sobotnia grupa nie taktyzuje, tylko jedzie), gdyby ich nie spowolniły światła w NDM. Tak czy siak dojechaliśmy do pozostałej trójki dopiero za hopką wzdłuż ‘siódemki’. Analogicznie jak sobota, także i ta niedziela doczeka się wpisu w księdze historii Ronda: Rolnicza jest już przejezdna. I po raz pierwszy od wielu wielu miesięcy wróciliśmy na starą trasę (aż człowieka ogarnęło wzruszenie, jak poczuł te wertepy pod kołami).