23. października 2021 r. (gdzie: VooDoo, kto: Hamulec, Moskwa)

Zasadniczo to miałem się w ten weekend „nie koncertować”. Bo to, bo tamto, głównie bo szalejąca inflacja. No, ale nie wytrzymałem i się wybrałem do ‘VooDoo’, bo jeszcze tam nie byłem (od czasu, jak klub funkcjonuje jako ‘VooDoo’). I nie żałowałem, byłem zachwycony, napiszę tylko, że był to najlepszy koncert tego krótkiego koncertowego roku 2021, na którym – jak dotąd – byłem obecny. Zasługą Moskwy, Hamulcom nic nie ujmując.

Miejscem koncertu była Stage 1, w dwójce odbywały się Zeppeliniada (stąd i starsze towarzystwo przy barze). Bardzo miłe zaskoczenie, profesjonalnie wyposażony klub, szatnia zaraz przy wejściu, wielgaśny bar, atmosfera pięknie klubowa, aczkolwiek jak przyjedzie duża gwiazda, to przestrzeń w jedynce będzie za mała. A jak pójdzie ostre pogo, to stanowisko technika pójdzie w pizdu. Jako że sala mała i słaba wentylacja, to i faktycznie brakowało nieco powietrza.

Spodziewałem się, że ludzi będzie więcej. Uzbierało się może z pięćdziesiąt osób (zasięgnąwszy języka gdzie trzeba, dowiedziałem się, że impreza jednak nie przyniosła strat), nawet jak ktoś by się starał, to i tak by Covida nie złapał. Nawet pomijając grające w tym samym dniu Garbate Aniołki w ‘Potoku’, to jednak trochę to przesada jak na niemal dwumilionowe miasto. Cóż, pewnie już tak będzie, i nie ma co marudzić. Ani Hamulcom, ani Moskwianom to nie przeszkadzało, publice i mi osobiście toże nie, pod sceną było za to miejsca dość, zabawa mimo może dziesięciu pogujących była przednia.

Zaczął Hamulec. Czyli nie znana mi jak dotąd kapela młodzianów. Muzycznie klimaty bardziej metalowe niż punkowe, ale niczego sobie. Parę niezłych numerów zapadło mi w pamięć, kilka ciekawych, oryginalnych rozwiązań, wokalista brzmiał rychtyk jak młody Guma:). Chłopaki się starali, nawiązali bardzo dobry kontakt z publiką, na koniec rozdali parę koszulek. Trochę za słabo jak na mój gust nagłośnione były jedynie bębny.

Moskwa dostroiła się szybciutko i brzmiała bardzo dobrze, co profesjonaliści, to profesjonaliści. Gumy na scenie nie widziałem ponad dwadzieścia lat, optycznie nieco zmalał (jak każdy z nas), ale ogień pozostał. Zagrali praktycznie wszystko, co powinni zagrać. Jak dla mnie zabrakło tylko „Nie starczy sił” (jedna z najlepszych solówek w historii polskiego punka), „Ja wiem, ty wiesz”, „Snu”. Przy „If the Kids are united” po raz pierwszy wskoczyłem w pogo, raz – że wypada, dwa – co by przetestować sklejonego lewego glana. A potem to jeszcze parę razy, bo jak próba obciążeniowa to porządna; póki co trzyma się (jak długo, to się obaczy). Zagrali tak, jak powinno się grać. Swego czasu chłopaki przechwalali się, że grali najszybciej w Polsce. I dopiero teraz można potwierdzić ten fakt, energią płynącą z niektórych kawałków można by oświetlić kilka łódzkich i warszawskich biurowców. Przełożonych to zostało trzema czy czterema kawałkami reggae. Parę hymnów, jak „Powietrza”, „Nigdy” odśpiewanych zostało chóralnie przez młodych i starszych. A na koniec wisienka na torcie: „Ja”. Fantastyczny kawałek, od zawsze przemawiał do mnie ten tekst, a po tylu latach to jeszcze bardziej („jak pies bezdomny idę sam // jak dziecko, które wierzy wam // na horyzoncie tylu kłamstw // jak oszukany brzeg bez fal … to ja”).

Podsumowując sobotni koncert: kapitalny występ Moskwy, trzymają poziom. Dużo grania, mało gadania, kto nie był, niech żałuje. Inną sprawą formuła koncertu. Występ jednego, góra dwóch zespołów, kiedy gwiazda może zagrać dwie godziny (lub więcej), po prostu inaczej się odbiera. Jest więcej czasu, nie ma pośpiechu, całkiem inna interakcja z publiką, inny odbiór. Po prostu lepiej, aczkolwiek co poniektórzy potrafią położyć każdy koncert w każdej formule.

PS. St. Pauli włomotało u siebie kolejnym faszystom, tym razem tym z Rostocka 4:0, weekend można uznać za udany, idziemy na Reeperbahn na jedną Astrę Urtyp.