W sobotę, 23. kwietnia, kolejny dawno nie widziany gość zawitał pod ‘Arkadię’. Pogaduchom nie było końca, ponieważ na Starzyniaku nikogo, na Płochocińskiej nikogo, dopiero w Jabłonnej dołączyło trzech. Soboty są – pod względem efektywności treningu – znacznie ciekawsze niż „taktyczne” niedziele. Jak już ktoś w sobotę jedzie, to chce jechać, bez kombinowania. I jechaliśmy równo po zmianach, cały czas 40-43 km/h. Spadł mi łańcuch, ale chłopaków zatrzymało czerwone, także zdążyłem. Piękna przejażdżka, trochę za dużo samochodów i nerwowych kierowców (po co tak się nerwicować, nie ma innych zmartwień niż paru prawidłowo i bezpiecznie jadących kolarzy?).
W niedzielę, 24. kwietnia, frekwencja jak to w niedziele – imponująca. Niestety ilość nie przekłada się na jakość. Tę niedzielę na Pomiechówku określić najlepiej jako niedzielną przejażdżkę ministrantów. W czasowej pozycji byłem może ze trzy razy, jechaliśmy 26 km/h, uciąłem sobie ze dwie pogawędki, pewnie zdążyłbym jeszcze wypić browara a i tak doszedłbym grupę przed światłami. Tak jeździć na Rondzie nie wypada… Nawet mnie noga świerzbiała, by trochę pocisnąć, ale jeden kolega wpadł na ten pomysł wcześniej, także nie wypadało tej ucieczki kasować. Jak tak dalej jechali, to do domu dojechali pewnie na 14.00. Aha, bocian już przyleciał… Na Rolniczej pozostał nam ostatni objazd, za niedługo trzeba będzie chyba na moście zawrócić, bo przejechać się nie da. Przyszły tydzień to długi weekend.