21 luty

W znakomitej, męskiej powieści Jacka Londona Smoke Bellew (1912; pol. Wyga [1925], Bellew Zawierucha) wiele się mówi o „niedźwiedzim mięsie”. Sformułowanie to ma oznaczać przeżycie przygody, najlepiej jak bardziej niebezpiecznej, nie każdemu bowiem jest dane spróbować mięsa z własnoręcznie (najlepiej nożem) ubitego niedźwiedzia. Przenosząc tę frazę na obszar Ronda Babka, to powiedzieć należy, iż wielu z uczestników sobotnio-niedzielno-świątecznych przejażdżek takiego baribala, grizzliego albo naszego tatrzańskiego futrzaka złapało, pozbawiło życia, wytrzebiło, po czym ugotowało ewentualnie upiekło na ogniu i spożyło bez soli i pieprzu. „Niedźwiedzim mięsem” okazała się również przejażdżka w niedzielę, 21 lutego, w której wzięło udział czterech nieustraszonych (spod Arkadii wyruszyłem w pojedynkę). Kałuże wprawdzie nie tak okazałe jak w sobotę (nikt się nie odważył), jednak wystarczające, by kolarzowi, gdy w jedną wjedzie, wystawała z nich jedynie głowa. Dotyczyło to głównie „skrzywionej” Rolniczej – woda zawsze zbiera się na pasie, po którym jedziemy –, bo wcześniej było całkiem całkiem. Zatem krótko: upierdzieliliśmy się jak nieboskie stworzenia, w butach chlupała woda, przez okulary nie było nic widać (ja i Marek), a tym, co jechali bez okularów (Jarek, Irek) nie było widać w ogóle twarzy. Ale przejażdżka była czadowa. Noga jest, więc czekamy na przyszły tydzień, pogoda podobno gwarantowana, dla tych, co niedźwiedziego mięsa nie jedli, nie będzie przebacz:)