Kolejna sobota wolna, zatem jazda na kolejny koncert. Tym razem jubileuszowy, „trzydziecha” Bulbulators! W „Pogłosie”, co ma swoje plusy i minusy. Plusy – bo mam blisko (1.2 km od [warszawskiego] mieszkania), minusy – bo w „czarnej” sali, której scena jest po prostu za mała. Bulbuljungs grali w pięciu i jeden gitarzysta się nie mieścił. A jak już na scenie zaczęli się pojawiać goście, w tym wszyscy na raz, to już w ogóle. W każdym razie pozostawiająca wiele do życzenia również wielkość samej sali w tym przypadku okazała się plusem, bo widzów zebrało się może ze sto osób, wliczając w to muzyków, ich gości, organizatorów. Zatem małość sali przykryła nędzę, powtórzę – nędzę sceny warszawskiej. Lepiej chyba już nie będzie… Niemniej kto nie był, niech żałuje. Dawno bowiem nie byłem na koncercie w tak starym, dobrym „garażowym” klimacie. Dziewczyny uśmiechnięte, rozpogowane (Czarnulko, jak jeszcze raz kopniesz jakiegoś dzieciaka z pogo, to ci tę nóżkę złamię…), glace i irokezy w dobrych humorach, więc – nie licząc jednej drobnej, acz długo trwającej wymiany uprzejmości – nikt się nawet z nikim nie pobił. Może dlatego, że z wiekiem spada (u niektórych) poziom testosteronu, a było to przeca party „+40”.
Zaczęła szemrana zbieranina warszawskich wilkołaków spod znaku ’77 (Werwolf ’77). Punk to brudny, meliniarsko-złodziejsko-pijacko-doliniarski. Żwawi na scenie, jako tacy technicznie, obezwładniające aktualnością i trafnością przekazu teksty (np. „Człowiek trzeźwy nudny jest”, „Światem rządzi kurwa i złodziej”, „Teściowa to nie rodzina”).
Następnie gdańscy Po Prostu. Nie widziałem wcześniej na żywo i… jestem zachwycony. Fantastyczny show w wykonaniu Szczepana. Ubrany gustownie w stylu dancingowym (ach, ta marynara i kamizela), obdarzony fantastyczną ekspresją sceniczną i tak ślicznie, cudownie i fenomenalnie nieskoordynowany w swych powolnych ruchach z muzyką, że mnie, panie, zabił na miejscu. No i ta grzywka… Na żywo nie był to może „krystalicznie czysty” punk rock, ale grają z jajem, w swoim stylu. Gratki również za teksty, ale z tego słyną przecież na cały kraj. Publika się rozbujała, alkohol robił swoje…
Wreszcie szanowni Jubilaci. Już teraz – kolejnych trzydziestu lat grania, Panowie! No i się działo. Muza, pogo (centymetry i kilogramy robią swoje:)), goście (same tuzy i legendy), bulbulator (ja to trochę tępy jestem, więc do tej pory nie wiedziałem, co to ów mityczny bulbulator jest, ale tera to już wiem), tort, ciasteczka ze świeczkami. Nie ma co czytać, szanowni Czytelnicy, bo nic więcej nie będzie napisane. Trzeba było być. I kropka. Życie wam przecieka między palcami, szkoda każdego dnia, a całej tej kasy, za którą gonicie, do piachu nie weźmiecie…